Zniszczoł nie utrzymał zwycięstwa, Willingen dla Wellingera
Bardzo obiecujący występ Aleksandra Zniszczoła w sobotnich zawodach został zwieńczony pytaniem Kacpra Merka, czy 29-latek jest gotowy wziąć na siebie rolę lidera polskiej drużyny w skokach narciarskich. Olek nie widział w tym problemu, ale niedzielne kwalifikacje wskazywały, że Kamil Stoch może zakwestionować takie rozwiązanie.
Zniszczoł top?
Kwalifikacje mają swoje prawa, zwłaszcza podczas szalonego weekendu w Willingen, natomiast konkurs dostarczył bardziej jednoznacznej odpowiedzi. W pierwszej serii wszyscy trzej zakwalifikowani Polacy skakali jeden po drugim, w bardzo zbliżonych warunkach. Trudno o lepszy sprawdzian aktualnej dyspozycji. Stochowi nie udało się powtórzyć wyczynu z kwalifikacji, osiągnął 128 metrów i wszedł do drugiej serii pod koniec trzydziestki (24.). Dawid Kubacki doleciał do 130. metra, ale ze względu na większy wiatr uplasował się na 26. pozycji.
Pomiędzy nimi wystąpił Aleksander Zniszczoł i tak dobrego wyniku chyba nikt się nie spodziewał. Polak nie tylko dociągnął do 146 metrów, ale też zarejestrowano przy jego skoku znacznie słabszy wiatr. Optyka lotu wskazuje, że to uśredniony odczyt był błędny, ale nie raz w tym sezonie Polacy na odczytach tracili, więc trudno narzekać na korzystną sytuację. Zresztą, nawet przy odjęciu kolejnych punktów Zniszczoł byłby w ścisłej czołówce - nie można jego wyczynowi umniejszać.
Kolejni zawodnicy wchodzili na 9. belkę i lądowali bliżej, a Polak pozostawał na czele. Przy problemach z dokończeniem pierwszej serii i słabnącym wietrze okazało się, że nikt nie jest w stanie przebić tego wyniku i po raz pierwszy w sezonie jakikolwiek Biało-Czerwony przed finałem był na pierwszym miejscu!
Co prawda o metr dalej lądował Lovro Kos (147 m), ale do Zniszczoła tracił sporo, głównie przez rekompensatę za wiatr. Wiceliderem po pierwszej serii okazał się Ryoyu Kobayashi (144,5 m), choć Stefan Kraft (141 m) i Andreas Wellinger (139 m) również utrzymali możliwy do ataku dystans przed finałową serią.
Nie, Wellinger wziął konkurs na finiszu
W trudnych warunkach kończyła się pierwsza seria i w takich zaczęła też druga: opady, niski pułap lotu i szarpiący boczny wiatr nie pozwalały na szaleństwa zawodnikom skaczącym na początku. To była zła wiadomość dla Kamila Stocha, który w drugiej próbie potwierdził – niestety – że skok w kwalifikacjach był anomalią, nie powrotem do lepszych wyników. Jego 125,5 metra oznaczało spadek na 27. pozycję.
Nieco lepsze warunki zanotowano przy skoku finałowym Dawida Kubackiego, który dodatkowo walczył o odległość mimo niskiego lotu, co dało mu co najmniej niezłe 132,5 metra. Polak nadrobił dzięki temu kilka lokat i przebił się do drugiej dziesiątki (18. miejsce).
Przy zmiennych warunkach udało się przeprowadzić 20 skoków, z których absolutnie najdłuższy oddał Timi Zajc (153 m) – jakby na dowód, że jeszcze będzie na co popatrzeć. Jury nie zdecydowało się obniżyć belki również po 151 metrach Daniela Tchofeniga, ponieważ gwałtowne zmiany wiatru przy krótszym rozbiegu oznaczałyby drastyczne skrócenie lotów w chwili gorszego noszenia. I tak oglądaliśmy huśtawkę, gdy sąsiadujący ze sobą Leyhe i Wellinger skakali odpowiednio 132 i 149 metrów.
Gdy Kraft wypadł z czołówki, a Gregor Deschwanden poleciał 152 metry, stało się jasne, że wszystko może się wydarzyć. Lovro Kos spadł aż 30 metrów bliżej niż Deschwanden, Ryoyu Kobayashi przegrał z Wellingerem o dwa punkty i tylko Polak mógł zabrać gospodarzom wygraną! Zachwiało nim tuż po wyjściu z progu, do tego problemy z lądowaniem przy 130,5 m… zabrakło nie tylko do podium, ale i pierwszej piątki. Dopiero ósme miejsce, choć to wciąż wyrównanie wczorajszego wyczynu.