Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Prezes Polskiego Związku Alpinizmu Marek Wierzbowski: zobaczymy, czy ten sukces coś zmieni

PAP
Prezes Polskiego Związku Alpinizmu Marek Wierzbowski: zobaczymy, czy ten sukces coś zmieni
Prezes Polskiego Związku Alpinizmu Marek Wierzbowski: zobaczymy, czy ten sukces coś zmieniPAP
Prezes Polskiego Związku Alpinizmu Marek Wierzbowski ma nadzieję, że dwa medale olimpijskie we wspinaczce sportowej, w tym złoty Aleksandry Mirosław, zmienią nie tylko zainteresowanie dyscypliną, ale i nastawienie decydentów oraz sponsorów. "Do tej pory nikt się nami nie interesował" – zaznaczył.

PAP: Jako prezes związku na pewno liczy pan, że podwójny sukces w Paryżu pomoże dyscyplinie i zmieni jej postrzeganie nie tylko przez kibiców, dzieci, rodziców, ale i osoby decyzyjne w polskim sporcie?

Marek Wierzbowski: Zobaczymy... Liczę, że tak się stanie. Sporty główne są dobrze finansowane, a my jesteśmy z tyłu i nikt się nami nie interesuje, a przynajmniej do tej pory nie interesował. Mam nadzieję, że na olimpijskiej fali nie tylko więcej dzieci będzie chciało się wspinać, ale też obudzą się samorządy, ministerstwo i że powstanie trochę infrastruktury, bo na razie jest tyle, co kot napłakał. Bez niej nic nie zrobimy. Infrastruktura do wspinaczki jest tania, jeśli chodzi o budowę, ale i o utrzymanie.

PAP: Aleksandra Mirosław to przecież rekordzistka globu od lat, poza tym już w Tokio była czwartą zawodniczką igrzysk w kombinacji wspinaczkowej, więc nie chce mi się wierzyć, że nie było finansowania, sponsorów, itd.

M.W.: Fakty są takie, że resort dawał pieniądze tylko na Olę Mirosław, a na jej zaplecze, w tym naszą brązową medalistkę Olę Kałucką, ograniczało środki. Gdybyśmy postępowali tak, jak to zaplanowano w ministerstwie, to tego drugiego sukcesu dziś by nie było.

PAP: Przeżywał pan bardzo to, co się działo na ścianie olimpijskiej w Le Bourget na północnych przedmieściach Paryża?

M.W.: Oczywiście. Byłem tam w strefie z trenerami, ale na decydujące biegi odszedłem dalej. Denerwowałem się. Każdy bieg przeżywałem. Chyba najbardziej te pierwsze ćwierćfinałowe, bo one są najbardziej obciążone presją. Nawet tych 6000 kibiców nie słyszałem. Po ćwierćfinałach wiedziałem, że będzie dobrze.

PAP: W finale Mirosław pokonała 0,08 s Chinkę Lijuan Deng, a Kałucka, która niewiele przegrała w półfinale właśnie z późniejszą mistrzynią, wykazała się opanowaniem w starciu o brąz, bo to jej bardziej doświadczona rywalka z Indonezji popełniła błąd.

M.W.: Dziewczyny zrobiły 150 procent normy i uratowały statystyki medalowe. Łatwo nie było, bo z "czasówkami" nigdy do końca nie wiadomo. Można być najlepszym, a mały błąd i człowiek już nie nadrobi tego. Finał stał na wysokim poziomie, ale już w eliminacjach zobaczyłem, że świat przyspieszył, więc gdyby Polki nie zrobiły postępu, to medali by nie było.

PAP: Czy po tym sukcesie jest pan spokojny o przyszłość dyscypliny, a szczególnie wspinaczki na czas?

M.W.: Tu nie chodzi o spokój. Chciałbym rozwoju, choć wiem, że trudno będzie to powtórzyć w Los Angeles za cztery lata... Przed młodszą Olą Kałucką – kariera stoi otworem i kolejny występ olimpijski jest realny, podobnie jak jej siostry bliźniaczki Natalii, która też jest w światowej czołówce. W przypadku Oli-mistrzyni ten medal to raczej zwieńczenie kariery i będzie trudno z wyjazdem na kolejne igrzyska. Ma wielkie doświadczenie startowe, ale czas nie stoi w miejscu. Na siłę ciągnąć niczego nie ma sensu.

PAP: Rozmawiał pan z Mirosław o przyszłości, tej bliższej i nieco odleglejszej?

M.W.: Tak. W tym roku są jeszcze mistrzostwa Europy – w sierpniu, ale czy to jest sens, by tam jechała? Sama ze sztabem musi podjąć decyzję. W następnym roku są mistrzostwa świata... Ja presji nie będę na nią wywierać. Zrobiła już tyle dla dyscypliny i konkurencji.... To decyzja Oli i jej męża-trenera.