Remis w hicie Premier League. Kiwior nie zatrzymał Liverpoolu
Wielkie hity mają to do siebie, że albo się szybko rozkręcają, albo z czasem trenerzy zaczynają rozstawiać swoje pionki na szachownicy i oglądamy mało ekscytujące dla wielu partie szachów, które ciągną się w nieskonczoność. Tym razem nie było jednak wątpliwości - Ben White już w dziewiątej minucie posłał długie podanie na wolne pole do Bukayo Saki, ten ograł w pojedynku jeden na jednego Andrew Robertsona i potężnym strzałem wyprowadził Arsenal na prowadzenie 1:0.
Kilka chwil później Liverpool mógl odpowiedzieć za sprawą niefrasobliwości Mikela Merino, który źle przyjął piłkę za swoim polem karnym, a do niej od razu doskoczył Mohamed Salah, który od razu poszukał okienka bramki Davida Rayi. Egipcjanin nie trafił, a później okazało się, że był to jego jedyny akcent w pierwszej połowie, podczas gdy Merino miał jeszcze swój wielki moment.
Niemniej jednak The Reds dość szybko wyrównali za sprawą stałego fragmentu gry. Z rzutu rożnego dośrodkowywał Trent Alexander-Arnold, wrzutkę głową przedłużył Luis Diaz, a z dwóch metrów głową piłkę wpakował ją do sieci Virgil Van Dijk. Goście do przerwy wyglądali jednak od tego momentu bezradnie i to Arsenal decydował o losach na boisku.
Thomas Partey zupełnie wyłączył z gry Diaza, a pomocnicy Liverpoolu nie istnieli na tle Merino i Declana Rice'a. W środku pola świetnie czuł się Trossard, a w pojedynkach jeden na jeden w bocznych strefach popłoch w działaniach obrony Liverpoolu siali Saka i Gabriel Martinelli.
Ostatnie minuty pierwszej połowy należały do środkowych pomocników Kanonierów, jednak stało się to przy pomocy stałego fragmentu gry. Rice dośrodkowywał bowiem piłkę w pole karne, a tam znalazł się Merino, który głową strzelił dziś swojego pierwszego gola dla Arsenalu. VAR długo badał sytuację i szukał spalonego, ale ostatecznie go nie znalazł i podopieczni Mikela Artety schodzili na przerwę przy wyniku 2:1.
Druga połowa to jednak zupełnie inne oblicze gry. Tym razem gra toczyła się na połowie Arsenalu, a futbolówka była w posiadaniu Liverpoolu, czyli całkowicie odwrotnie niż w pierwszej części gry. Krótko po przerwie Diaz przypomniał o swojej obecności na boisku i przeprowadził świetny rajd wzdłuż linii końcowej, który skończył tuż koło słupka bramki Arsenalu, a to dodało gościom animuszu.
Aktywniejszy zrobił się Salah, a swoje w ataku próbował też robić Darwin Nunez. Tymczasem Kanonierzy zaczęli się sypać. I to dosłownie. Najpierw uraz zgłosił Gabriel, który narzekał na ból kolana, więc w jego miejsce na murawie w 54. minucie zameldował się Jakub Kiwior. Niedługo później kontuzję zgłosił z kolei Jurrien Timber i w defensywie Arsenalu pod nieobecność Williama Saliby, Riccardo Calafioriego i Takehiro Tomiyasu musiał pojawić się 18-letni Myles Lewis-Skelly.
Takie zmiany nie poprawiały oczywiście płynności akcji gospodarzy, a Liverpool mógł snuć swoje plany o małej remontadzie. Wreszcie w 81. minucie goście doczekali się błędów w obronie rywali. Nunez wybiegł na wolne pole, bo piłki nie przechwycił Kiwior, z kolei Salah zszedł do środka, czym zupełnie zgubił Bena White'a. Egipcjanin dostał w polu karnym piłkę od Urugwajczyka i pewnie w swoim stylu strzelił gola lewą nogą.