Manchester City uciekł spod topora, a Łukasz Fabiański wpuścił aż pięć bramek
Manchester City mierzył się dzisiaj z beniaminkiem z Luton, po tym jak zaliczył serię czterech ligowych meczów bez zwycięstwa. Mało kto podejrzewał, że akurat na Kenilworth Road Obywatele będą mieć problemy, ale pierwsze z nich dla mistrzów Anglii zaczęły się jeszcze wczoraj, gdy okazało się, że pojechali oni do Luton bez Erlinga Haalanda.
W rzeczy samej gra od samego startu nie kleiła się podopiecznym Pepa Guardioli, wśród których na szpicy wystąpił dziś Julian Alvarez. Goście zdecydowanie przeważali, ale poza pojedynczymi i niegroźnymi strzałami, nie byli w stanie wykreować sobie groźnych sytuacji.
Do prawdziwej sensacji doszło jednak tuż przed przerwą. Świetnie w środku pola zachował się Ross Barkley, z prawej strony dośrokowanie wykonał Andros Townsend, a Edersona strzałem głową pokonał Elijah Adebayo. Manchester City schodził na przerwę ze stratą jednej bramki.
Oczywiście gospodarze wyszli na drugą połowę z zamiarem bronienia wyniku, co udawało im się w pierwszym kwadransie, choć napór faworytów trwał. W 62. minucie w polu karnym padł Rodri i gdy wszyscy na sekundę zamarzli, czekając na reakcję sędziego, do piłki dopadł Bernardo Silva, który strzałem z pierwszej piłki zza pola karnego pokonał bramkarza Luton. Zaledwie trzy minuty później Obywatele przeprowadzili szybki kontratak, a do siatki trafił Jack Grealish, dzięki czemu wyszli na prowadzenie.
Do samego końca próbowali podwyższyć wynik, ale Luton dzielnie walczyło, przez co gospodarze mieli swoje nadzieje na remis nawet w ostatnich minutach meczu. Ostatecznie jednak zespół Guardioli przerwał złą passę i pokwitował trzy punkty.
Fatalny dzień miał za to dzisiaj West Ham, który w derbach Londynu poległ aż 0:5 z Fulham. W bramce Młotów po raz drugi z rzędu stanął Fabiański, ponieważ Alphonse Areola wciąż nie był gotowy do gry. Polak nie zaliczy jednak tego meczu do udanych, wręcz przeciwnie, doznał dziś jednej z najwyższych porażek w swojej karierze w Anglii.
Pozamiatane było już w zasadzie do przerwy, ponieważ gospodarze z Craven Cottage prowadzili wówczas 3:0. Wynik strzałem głową otworzył Raul Jimenez, podwyższył po niefrasobliwości defensorów West Hamu Willian, a gwoździa wbił jeszcze Tosin Adarabioyo, choć mu mocno pomógł obrońca West Hamu Vladimir Coufal. Prawdopodobnie gdyby Czech nie próbował wybijać piłki, Fabiański uniknąłby straty bramki.
Ozdobą spotkania było jednak trafienie z 60. minuty Harry'ego Wilsona. Walijczyk fantastycznie zakręcił lewą nogą z rogu szesnastki i umieścił piłkę w samym okienku bramki Fabiańskiego, który w tym przypadku miał do powiedzenia jeszcze mniej, niż przy poprzednich trafieniach. Wynik w końcówce ustalił Carlos.
Serię dobrych występów kontynuuje za to Everton. The Toffees w tygodniu wygrali u siebie 3:0 z faworyzowanym Newcastle, a dziś pokonali na Goodison Park 2:0 Chelsea. W 54. minucie do siatki The Blues trafił Abdoulaye Doucoure, a w doliczonym czasie gry podwyższył Lewis Dobbin. Tym samym zespół z niebieskiej części Merseyside coraz bardziej oddala się od strefy spadkowej, w której znalazł się po karze odjęcia 10 punktów za nieprzestrzeganie zasad finansowego fair play.