Sobota z Ekstraklasą: Jagiellonia zmielona w Poznaniu, tak grający Lech jest nie do zatrzymania
Lech Poznań – Jagiellonia Białystok (5:0)
Lider Ekstraklasy kontra mistrz Polski – to zawsze mecz, który musi budzić wielkie emocje. Przy Bułgarskiej w Poznaniu pojawiło się w sobotę ponad 30 tysięcy widzów, by oglądać coraz bardziej rozpędzonego w nowym sezonie Kolejorza. Początek spotkania nie zwiastował najwyższych obrotów – obie drużyny wydawały się zbyt świadome potencjału rywala po przejęciu piłki i grały raczej asekuracyjnie. Do czasu, w 13. minucie pierwszy strzał oddał Fiabema, a moment później Jesus Imaz cieszył się z piłki w bramce Lecha. Przedwcześnie, był na wyraźnym spalonym. 10 minut później to Lech mógł świętować, ponieważ pozostawiony sam sobie Afonso Sousa podszedł z piłką pod szesnastkę i posłał rakietę w bramkę Stryjka, po rękawicy którego wpadła do siatki.
Przewaga w grze piłką była wyraźna jeszcze przed bramką, ale gospodarze jeszcze bardziej zyskali motywację do kolejnych ataków i mistrzowie Polski wyglądali na kompletnie bezradnych – ich próby szybkich ataków kończyły się zanim dochodziło do strzału, a sytuacja ze złej stała się tragiczna dla Dumy Podlasia w ostatnim kwadransie. Adrian Dieguez za nieodpowiedzialne wejście w Ishaka uniesioną nogą wyleciał z boiska, a faul miał miejsce tuż za polem karnym. Piłkę ustawił sobie Dino Hotić i po raz drugi w sezonie zaliczył gola bezpośrednio z wolnego.
Żadnej wątpliwości już nie było – tylko cud mógłby uratować przyjezdnych przed porażką. Na cuda liczyć nie można było, Kolejorz wrócił po przerwie głodny kolejnych bramek i sam tylko Ishak dwukrotnie w ciągu pięciu minut uderzał. Pierwszym zadaniem Jagi stała się obrona, dopiero w ostatnie pół godziny weszli z próbami szukania kontaktu, gdy trener Siemieniec wprowadził już czterech nowych zawodników. Próby otwartej gry w pierwszej połowie zemściły się okrutnie, w drugiej Ishak również wpakował piłkę do siatki, ale był na ofsajdzie. Ulga zespołu z Podlasia była krótka – Sacek wybijał piłkę łokciem i sędzia Stefański pokazał na wapno w 78. minucie. Ishaka już nie było, ale jego następca, Filip Szymczak, dostał piłkę od Murawskiego i zdobył gola! Wyczekujący końcowego gwizdka przyjezdni otrzymali kolejny bolesny cios, gdy Ali Gholizadeh wtargnął w pole karne, a rykoszet od Jetmira Halitiego wpadł do siatki. Koniec męki? Wciąż nie, jeszcze Joel Pereira z prawej dograł idealnie na nogę Filipa Jagiełło, który zdążył tuż przed ostatnim gwizdkiem zaliczyć gola na 5:0!
Cracovia – Pogoń Szczecin (2:1)
Ten mecz miał się nie odbyć po ulewie, która zniszczyła kluczowe systemy stadionu, ale poprawa pogody pozwoliła go odbyć. Cracovia nie chciała, miało być bez kibiców, ale ci w liczbie tysięcy pokonali opuszczone przez ochronę bramy i weszli mimo wszystko. Okoliczności byłyby kuriozalne, gdyby nie fakt, że w tym sezonie były już gonitwy po dachu tego stadionu.
Na boisku o kuriozum mowy za to nie było, Pasy pokazały się z bardzo dobrej strony od startu, trzymając przebieg pierwszej połowy w garści. Już w 4. minucie Benjamin Kallman doszedł do pierwszego strzału i choć nie od razu, Cracovia zdołała objąć prowadzenie. W 20. minucie Valentin Cojocaru wybronił uderzenie Kakabadze, ale na dobitkę Maigaarda nie miał sposobu. Nieporadni defensywnie Portowcy pozwalali na bardzo wiele i mogli się cieszyć, że do przerwy było tylko 0:1. W ofensywie Pogoń była rzadko, a najbliżej powodzenia chyba po uderzeniu Grosickiego z 30. minuty, łatwo zatrzymanym przez Ravasa.
Portowcy liczyli na powrót do gry po przerwie i optycznie zdołali wypracować sobie przewagę, niestety bez pomysłu na dwa ostatnie kontakty wobec skutecznej defensywy Cracovii. Pasy przeczekały pierwszy okres i przed upływem kwadransa były o włos od podwojenia prowadzenia. Hasić strzelał głową po rzucie rożnym, piłka nieznacznie minęła dalszy słupek. Chwilę później Mick van Buren szukał gola, ale – nie pierwszy już raz – na granicy ryzyka piłkę spod nóg wygarnął mu Leo Borges. Na 20 minut przed końcem zmiennik Łukasiak wreszcie przetestował Ravasa strzałem pod okienko, ale Słowak był górą. Krakowianie nie potraktowali poważnie ostrzeżenia i po rożnym Borges zdołał wbić piłkę pod poprzeczkę na 1:1!
Kolejne wysiłki Pogoni stępiły zapał Cracovii, która wydawała się pogodzona z remisem dłuższymi fragmentami. Poza pojedynczym rajdem i niecelnym strzałem Rózgi robiło się raczej sennie wraz z zapadającym zmrokiem. Wszystkich obudził dopiero Virgil Ghita, który w 90. minucie, który po rzucie wolnym głową zdołał pokonać Cojocaru. Łukasiak zdążył złapać jeszcze czerwoną kartkę, ale Pogoń z kolejnym wyrównaniem już nie zdążyła.
Lechia Gdańsk – Radomiak Radom (1:0)
Uskrzydleni zwycięstwem w Zabrzu, piłkarze Lechii Gdańsk potrzebowali zaledwie 30 sekund na oddanie pierwszego strzału w Gdańsku. Wjunnyk rozgrzał Kikolskiego w bramce, ale pokonać go nie miał szans. Maksymowi Chłaniowi ta sztuka udała się jeszcze przed kwadransem rywalizacji, tyle że był na wyraźnym spalonym i gola nie dostał. Przez pół godziny Biało-Zieloni mieli zdecydowaną przewagę, a Zieloni z Radomia wydawali się pozbawieni koncepcji w ofensywie i dopiero ostatni kwadrans należał wyraźnie do nich. Mieli jednak pecha, że Szymon Weirauch był jak w transie. Obronił uderzenie Wolskiego, moment później genialnie sparował na słupek piłkę po strzale Rochy i jeszcze pod koniec doliczonego czasu zatrzymał Paulo Henrique.
Druga część widowiska rozpoczęła się ponownie od zdecydowanie lepszej gry gdańszczan i Maciej Kikolski z trudem zatrzymał Maksyma Chłania w 49. minucie. Ukrainiec pozostał jednak zdeterminowany i w 56. minucie był już pewien, że doczekał się gola. Ba, gola wyjątkowej urody. Niestety, nie usłyszał gwizdka sędziego, który z kolei pospieszył się z sygnalizacją rzutu karnego dla Lechii. Chłań gola nie dostał, za to faulowany Camilo Mena zdołał zmieścić piłkę pod Kikolskim.
Radomiak miał czego żałować, bo chwilę wcześniej Weirauch ponownie był w opałach. I choć Zieloni przejęli inicjatywę w poszukiwaniu wyrównania, to dobrych okazji mieli bardzo niewiele. Jedną z najlepszych w drugiej połowie zmarnował tuż przed opuszczeniem boiska zmęczony Rafał Wolski, który otrzymał piłkę przed bramką, ale odkręcił ją od słupka. Choć są najmłodszą drużyną ligi, to Lechia broniła się jak starzy wyjadacze! Nie tylko wygrali pierwszy mecz u siebie (a drugi z rzędu), ale też pierwszy raz zdołali nie stracić gola.