Ligowy semafor: Wojskowi na rozstaju, Raków i beniaminkowie obrali lepszy kurs
Światło czerwone. Co dalej z Wojskowymi? Nie wiem
Dokładnie tymi słowami reagowali na pytania po niedzielnym meczu trener Goncalo Feio oraz dyrektor sportowy Jacek Zieliński. Bo co, właściwie, powinna zrobić Legia Warszawa, która z czterech ostatnich meczów ligowych wycisnęła ledwie dwa punkty? Kibice w stolicy coraz częściej reagują na wypowiedzi portugalskiego szkoleniowca pogardliwym uśmiechem, a jednak trzeba mu przyznać, że ma za sobą szatnię, a Legia pod jego wodzą nie gra wcale najgorszej piłki, jaką w ostatnich latach prezentowała. Cztery wygrane w 11 meczach to stanowczo mniej niż Wojskowi mieć powinni, ale ostatnie, do czego powinniśmy się przyczepić, to niedzielny mecz z Jagiellonią. Co prawda potwierdza on tezę krytyków, że Legia Feio jest za krótka na wygraną z czołowymi zespołami Ekstraklasy, ale jednocześnie Wojskowi umieli się pozbierać na trudnym terenie, w trudnych warunkach i – czego by nie mówić – po arcytrudnym, wycieńczającym i jednak zwycięskim pojedynku w LK w czwartek.
Dlatego w poniedziałek nie doszło do przewidywanego przez niektórych trzęsienia ziemi w stolicy, Feio pozostaje u steru i zobaczymy, na jakie wody ten okręt wprowadzi. Legia jest przecież znacznie bezpieczniejsza od drugich Wojskowych – Śląska Wrocław – gdzie niepewność co do posady trenera również rośnie z każdym dniem. Gra WKS-u wygląda jakby zespół był już mentalnie po zderzeniu z lodowcem i nawet rozpaczliwe próby utrzymania się na powierzchni kończą się porażką. Szybko uzyskane 2:0 z Cracovią nie powiedziało wiele dobrego o formie ofensywnej zespołu, którego najlepszym strzelcem pozostaje Tommaso Guercio, za to cztery stracone następnie bramki były bardzo wymowne. W reakcji na nie gospodarze oddali całe zero celnych strzałów. Zero to także łączna liczba punktów z czterech ostatnich meczów. Jeszcze nie ma tragedii, ale granica jest bardzo cienka. Na zadane wcześniej pytanie „co dalej”, też muszę powiedzieć „nie wiem”. Bo nie sądzę, żeby ewentualna zmiana Magiery mogła załatwić sprawę, gdy kadrę kompletuje się dosztukowując zawodników bez klubu i sprawdzając, czy akurat któryś z nich nie okaże się receptą.
Światło pomarańczowe. Kolejny sezon wielkiego Rakowa?
Po czwartym zwycięstwie z rzędu właściciel Medalików Michał Świerczewski napisał na platformie X, że "skorygowaliśmy prawie wszystkie popełnione błędy", ale z perspektywy obserwatora recepta na dobre wyniki wydaje się znacznie prostsza i mniej zależna od działań władz klubu. W sprowadzeniu z wolnego Marka Papszuna ich zasługa jest niezaprzeczalna, jednak powrót do zdrowia Iviego Lopeza to już dzieło medyków, a jego wkład był w ostatnich meczach decydujący. Ivi w pierwszym składzie to gwarancja gola, co potwierdził w Radomiu.
Oczywiście spłycam (zwłaszcza wobec świetnego wejścia Ameyawa do drużyny czuję w tym miejscu wyrzut), a jednak nie mam wątpliwości, że to właśnie znane dobrze postacie Papszuna i Lopeza decydują o tym, że serial pt. „Raków walczy o czołowe lokaty” znów ogląda się dobrze. Nie jest to jeszcze powrót do najlepszego, mistrzowskiego sezonu, ale i fabuła nie zdążyła pokazać wszystkiego. Tym ciekawiej będzie śledzić kolejne odcinki i z ostateczną recenzją poczekać.
Światło zielone. Dobry czas beniaminków, to będzie ich sezon?
Po mizerii prezentowanej przez ŁKS i walczący desperacko – acz nieskutecznie – Ruch Chorzów rok temu, miło widzieć tej jesieni, że w obecnych rozgrywkach GKS, Motor i nawet skazywana na pożarcie Lechia nie chcą odegrać ról epizodycznych, o statystowaniu nie wspominając. Owszem, Biało-Zieloni przegrali w Mielcu, ale po niezłym meczu, w którym mieli dwa nieuznane gole zanim zdołali poprawnie wstrzelić się do bramki. Wciąż wyglądają najsłabiej z nowej trójcy, ale skreślanie ich byłoby przedwczesne, w końcu siedem punktów zdobyte we wrześniu kosztem Górnika, Radomiaka i Widzewa piechotą nie chodzi.
Za to GKS i Motor w historycznych powrotach po latach zdążyły pokazać determinację godną właśnie wymarzonego przez kibiców wielkiego comebacku. GieKSa pobiła mistrza i urządziła sobie trening strzelecki kosztem Puszczy, a Motor jako pierwszy pokonał lidera tabeli na jego ziemi, przypominając poznaniakom, że o majstrze będą mogli myśleć później, a sobie pozwalając – choćby na jakiś czas – zapomnieć o możliwym spadku.