Ligowy semafor: świetna reklama rozgrywek, zVARte decyzje w Białymstoku i zmiany na to samo
Światło czerwone. Jak zmienić, by zostało to samo?
W Śląsku stało się to, czego można było spodziewać się od kilku dni. Teoretycznie ostatnim zwrotem przed górą lodową mogło być okazałe zwycięstwo z Górnikiem Zabrze przed własną publicznością, co przyznajmy, mieściłoby się w standardach nieprzewidywalności naszej ligi, ale jednak nic z tego. Do zderzenia doszło, Wojskowi znów polegli, a za winnych sytuacji uznano szkoleniowca i dyrektora sportowego, czyli Jacka Magierę oraz Davida Baldę.
Sytuacja kadrowa oraz miejsce w tabeli z pewnością usprawiedliwiają taką decyzję, choć niestety brakuje przesłanek, dzięki którym kibice mogliby uwierzyć w lepszą przyszłość klubu. Mówiąc lepszą, mam na myśli stabilniejszą, bo na razie statek o nazwie Śląsk pływa od brzegu do brzegu, bez mapy i godnego zaufania armatora.
Już chyba wszyscy widzą, że jedynym ratunkiem byłoby przejęcie klubu przez solidnego właściciela, który uporządkowałby całe przedsiębiorstwo i wziął za niego odpowiedzialność. Na razie nic na to jednak nie wskazuje, ale być może rzeczywistość pozaboiskowa okaże się równie zaskakująca i nastąpi pozytywny zwrot akcji. Oby, bo taka liczna i wierna grupa fanów oraz stadion z pewnością na to zasługują.
Światło pomarańczowe. Ile to w końcu jest VAR-te?
Przed wprowadzeniem VAR-u wielu przeciwników, w tym sędziów, argumentowało, że technologia "odczłowieczy" spotkania piłki nożnej, a przez to będą one już mniej ciekawe, pozbawione sporej dawki emocji. Dzisiaj już wiemy, że nic takiego się nie stało, bo same decyzje arbitrów VAR dostarczają kilogramy tematów do dyskusji.
Ostatnia sytuacja w meczu Jagiellonii z Rakowem dała jednak pole do popisu wspomnianej stronie sporu, by pokazała, że obecnie sędziowie nie są jedynie biegającymi automatami. Że kiedy maszyna zawodzi, to po prostu zaczynają stosować rozsądne rozwiązania, których celem jest podtrzymanie uczciwości decyzji. Kuriozalne było zatem tłumaczenie sędziego Tomasza Kwiatkowskiego obsługującego VAR, który przyznał w pomeczowej rozmowie z Canal+ Sport, że w tym czasie możliwa była jedynie komunikacja przez krótkofalówkę z sędzią technicznym. Wydaje się zatem, że była to opcja wystarczająca, by szybko zasugerować sędziemu konieczność odwołania jedenastki ze względu na solidne "padolino" Ameyawa.
Jasne, to oczywiście byłoby rozwiązanie wykraczająca poza przepisy, ale wątpię, by sędziowie zostali ukarani za poradzenie sobie w nieprzewidzianej sytuacji i cofnięcie błędnej decyzji. Cóż, w czubie tabeli panuje niezły ścisk, a spotkanie mistrza Polski z Medalikami było starciem o "6 punktów". Mogę tylko zakładać, że gdy drużynie Adriana Siemieńca zabraknie "oczek" na koniec sezonu, to sprawa zostanie odgrzana.
Światło zielone. I tak co tydzień, poprosimy!
Jak na polskiego kibica przystało, z wielką ostrożnością i nieśmiałością mogę po cichu przyznawać, że atrakcyjność naszej ligi znajduje się co najmniej na fali wznoszącej. Legia i Jagiellonia świetnie radzą sobie w Lidze Konferencji, prezentując przy tym ofensywną grę. A w samej Ekstraklasie z mniej napiętego terminarza korzysta Lech Poznań, który zaserwował nam fantastyczne spotkanie w ligowym klasyku.
Ten mecz był tak dobry, że kolejne słowa pochwały wcale nie będą przesadą. Mamy piękne stadiony, kibiców robiących często wspaniałe oprawy, ale brakowało nam właśnie tego - elektryzujących spotkań na najwyższym poziomie, z licznymi golami, pięknymi akcjami i drużynami, które nie odpuszczają do samego końca.
Do tego jest to doskonała reklama nie tylko dla kibiców, ale i zagranicznych klubów. Profil polskiego piłkarza zmienia się, nie jesteśmy już znani jedynie z "produkcji" światowej klasy bramkarzy i obrońców grających nawet ze złamaną nogą. Coraz częściej naszą ligę opuszczają młodzi zawodnicy z talentami czysto ofensywnymi, a takie spotkania i nastawienie trenerów tworzą idealne okno wystawowe. Tak trzymać!