Ligowy semafor: Radomiak nie domaga, Górnik się skrada, a Widzew Ruchowi pomaga
Światło czerwone. Radomiakowi nawet talent z Tottenhamu nie pomoże
Po wygranej nad Rakowem można było Radomiakowi gratulować. Miał wtedy trzy zwycięstwa i remis w pięciu meczach, a walczył z aktualnym mistrzem (wprawdzie gotowym oddać koronę) i głównym kandydatem na następcę. Tyle że gra Zielonych musi niepokoić, maszyna jest dziś daleka od prawidłowego działania i regularnie wychodzą kolejne słabe jej punkty. W dwóch ostatnich meczach najważniejszym – a konkurencja jest liczna – wydaje się Luka Vusković, który miał pokazać w Polsce talent wart angażu w Premier League.
Nie tylko dlatego, że był bliski dwóch goli samobójczych w jednym meczu – z których ten pierwszy wyglądał jak próba celowego strzału – ale również dlatego, jak nieprzyzwoicie łatwo był ogrywany tydzień wcześniej przez zawodników ŁKS-u. Trzeba oddać Kayowi Tejanowi, że ma ostatnio wyraźną zwyżkę, ale to wciąż nie jest zawodnik, który powinien chować w kieszeni młodziana kupionego przez Tottenham na prawie 14 milionów euro.
Nie zamierzam negować jego potencjału, pamiętam przecież występy i gole ze Stalą czy Piastem. Ale w tym tempie wypożyczenie do Radomiaka może okazać się epizodem, który nie przysłuży się ani jemu, ani klubowi. Radomiak w ostatnich tygodniach po prostu nie działa i tylko ten mecz z Rakowem wyróżnia się na tle porażek i remisu w ostatnich występach. A mówimy o klubie, który aspirował do mieszania w górnej połówce tabeli, nie nerwowego podciągania się znad strefy spadkowej.
Światło żółte. Górnik nie gra lepiej, tylko chce bardziej
Trudno znaleźć wiosną kolejkę, podczas której co najmniej połowa drużyn pierwszej szóstki nie traciłaby punktów, zbyt często w stylu przynoszącym wstyd. Pogoń była w agonii z Piastem, Śląsk wciąż bezzębny w Warszawie, Legia z ostatnim zwycięstwem trzy tygodnie temu, a Raków jeszcze w pierwszej połowie marca. Lech do ostatniej chwili był w opałach na stadionie osłabionego spadkowicza i nawet Jagiellonię trudno szczególnie chwalić, gdy z 10 ostatnich meczów wygrywa tylko co drugi.
Żarty o tym, że nikt nie chce być mistrzem Polski, mogły śmieszyć na początku rundy, ale dziś coraz mniej jest mi do śmiechu. To nie przypadek, a trend, który jasno wskazuje, że w Ekstraklasie silnego lidera i odpowiednio zdeterminowanej grupy pościgowej brak. Skoro pogrążony w kłopotach Górnik Zabrze jest już o krok od ligowego podium, gdy potentaci wciąż potykają się o własne nogi, to czas zacząć myśleć o tym, kto i jak będzie reprezentował Polskę latem w pucharach. Z jednej strony liga jest nieprzewidywalna jak mało kiedy, a przy ciasnej czołówce emocje mogą trwać do samego końca. Z drugiej – gra żadnej z drużyn nie skłania obecnie do marzenia o kolejnym solidnym sezonie na europejskiej scenie. Zuchwały Górnik może to wykorzystać tym bardziej, że kalendarz na papierze mu sprzyja.
Światło zielone. Niebiesko-czerwony powód do dumy
W sobotę Niebieska Szarańcza spotkała się z Czerwoną Armią i trudno nie piać z zachwytu. Mimo koszmarnej sytuacji sportowej Ruch Chorzów przyciągnął na trybuny ponad 50 tysięcy kibiców (dokładnie 50 087), co stanowi rekord ostatnich 49 lat w polskiej piłce klubowej i bezsprzecznie najbardziej imponującą widownię od chwili, gdy drewniane ławki ustąpiły miejsca krzesełkom na stadionach.
Złośliwcy przypominają, że tylko Ruch ma tak duży stadion, ale tymże złośliwcom warto przypomnieć, że Śląski nie jest domem Niebieskich i grają tam z konieczności. Skoro wyciskają z niej możliwie wiele, to tym lepiej dla nich. Zresztą, w Polsce widownia rzędu 30, 40, a zwłaszcza tych 50 tysięcy jest na tyle rzadka, że powinna cieszyć wszystkich miłośników krajowej kopanej. Kiedy nam te obrazki spowszednieją – oby jak najszybciej – na uszczypliwości będzie więcej miejsca.
Szczególny podziw należy się kibicom Widzewa, którzy z Łodzi przyjechali w sile ponad 19 tysięcy i pomogli stworzyć atmosferę godną wielkiego święta. Na boisku wynik co prawda nie był dla Niebieskich korzystny, ale na trybunach razem ustanowili rekord. Ruch co prawda nie zaliczył udanego powrotu do polskiej ligowej elity, ale zdołał zapisać się w historii pomimo trudnej tułaczki po innych stadionach. I, napędzany taką społecznością, pewnie wróci do Ekstraklasy prędzej niż później.