Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Ligowy semafor: Nerwowe oczekiwania w Gdańsku. Mentalność zwycięzcy a deklaracje

Joachim Lamch
Ligowy Semafor: Nerwowe oczekiwania w Gdańsku. Mentalność zwycięzcy a deklaracje
Ligowy Semafor: Nerwowe oczekiwania w Gdańsku. Mentalność zwycięzcy a deklaracjeČTK / imago sportfotodienst / PIOTR KUCZA
Sprawdzian dla pucharowiczów, obgryzanie paznokci w Gdańsku i reakcja na zawirowania w Legii. Oto nasz subiektywny przegląd wydarzeń po 5. kolejce PKO BP Ekstraklasy, która dostarczyła sporo tematów do rozważań.

Światło czerwone. Kiedy zabłyśnie bursztyn?

Jakie największe różnice dostrzegasz między 1. Ligą a Ekstraklasą? - takie legendarne już pytanie otrzymuje praktycznie każdy zawodnik beniaminka po pierwszym spotkaniu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Po nim pada zazwyczaj równie słynna odpowiedź o intensywności, na szczęście rzadziej już o infrastrukturze czy organizacji. I jasne, zazwyczaj nowej drużynie wszyscy (może oprócz jej własnych kibiców) dają pewien czas na rozpęd, a do ewentualnej krytyki przystępują dopiero po kilku meczach.

Wszystko wskazuje jednak na to, że ten margines u Lechii Gdańsk został właśnie wyczerpany. Oczywiście drużyna Szymona Grabowskiego imponuje średnią wieku, ale mówimy o zwycięzcy rozgrywek 1. Ligi, który w tamtej kampanii zanotował 21 wygranych meczów i który na zapleczu PKO BP Ekstraklasy spędził jedynie sezon. Puszcza, czyli drużyna która pokonała ekipę z Gdańska aż 4:1, na tym samym etapie rozgrywek w poprzedniej kampanii miała już dwa razy więcej punktów. Ciężko też stwierdzić, aby Biało-Zieloni mieli niezwykle trudny terminarz, raczej mieszany. 

Tak czy inaczej, fani i włodarze zapewne tracą powoli cierpliwość i chcieliby w końcu zobaczyć również pierwszy triumf. O niego nie będzie jednak łatwo, w końcu w następnej kolejce na Pomorze przyjeżdża Raków Częstochowa. Niby mission impossible, ale Panie i Panowie, to przecież Ekstraklasa!

Światło pomarańczowe. Jak nie idzie...

Jagiellonia i Śląsk zupełnie inaczej rozpoczęły ten sezon, ale akurat w ostatniej kolejce zanotowały średnio udane występy. Z jednej strony podopieczni Adriana Siemieńca znów zapewnili niezłe widowisko, którego ozdobą z pewnością była fantastyczna akcja zakończona golem Jarosława Kubickiego. Z drugiej wysoka przegrana z Cracovią i to u siebie musiała nieco zmartwić miejscowych kibiców. Podobnie było we Wrocławiu. Z jednej strony można docenić zawodników Jacka Magiery za walkę do samego końca nawet w osłabieniu i wyrównującego gola w 93. minucie spotkania, z drugiej kibice oczekiwali raczej spokojnej wygranej niż kolejnego thrillera.

Żaden z tych rezultatów o niczym jeszcze oczywiście nie decyduje, ale pokazuje jedno. Że mistrzowi i wicemistrzowi polskiej ligi trudno jest łączyć grę w europejskich pucharach z krajowymi rozgrywkami. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i mentalnym. Oba zespoły miały bowiem za sobą nieudane starcia na arenie międzynarodowej i dobrze by było, aby potrafiły pokazać, że nie mają problemu z szybką regeneracją emocjonalną i powrotem na wysoki poziom. Wtedy moglibyśmy być spokojni o wiarygodność zapowiedzi o szybkim wyciągnięciu wniosków i pokazaniu charakteru...

Światło zielone. A to trzeba tak.

Wrażeń po tygodniu z pucharami nie brakuje także kibicom w Warszawie. Ba! Czwartkowe starcie zapamiętają także fani czy sztab trenerski rywala z Kopenhagi. O zachowaniu Goncalo Feio zostało powiedziane już wszystko, ale trzeba przyznać, że przy tym całym zamieszaniu Legia po prostu radzi sobie bardzo dobrze. Po pierwsze wyeliminowała mocnego rywala z 13. ligi europejskiej, po drugie zawodnicy, a i sam szkoleniowiec (który sam jest sobie winny, jasna sprawa) nie dali się rozbić psychicznie i po prostu sięgnęli po kolejną wygraną. Dodatkowo, prezentując całkiem niezłe show. 

Trenerzy Jagi i Śląska to dżentelmeni i ani mi się śni podawać im za przykład trenera Legii, ale już ich zawodnicy mogą wyciągnąć z tego jakąś lekcję. Po prostu w często bezwzględnej grze, jaką jest piłka nożna, zamiast wchodzić w rolę ofiary, trzeba zachowywać pewność siebie ocierającą się o arogancję. Zwyczajnie iść po swoje bez względu na aktualne warunki czy atmosferę. Bo na koniec w annałach, tabelach i rankingach zapiszą się same wyniki, o reszcie mało kto będzie pamiętał.

Autor: Joachim Lamch
Autor: Joachim LamchFlashscore