Lechia uciekła przed ujemnymi punktami, ale wciąż balansuje finansowo na krawędzi
Informacje o możliwym odjęciu punktów Lechii Gdańsk pojawiają się w mediach niepokojąco regularnie. Nie bez powodu, beniaminek Ekstraklasy regularnie zalega z wypłatami, a piłkarze wyczekują długimi tygodniami na należne wynagrodzenie.
I tak są w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ zarabiający niepomiernie mniej inni pracownicy klubu otrzymują wynagrodzenia w drugiej kolejności. Tej sytuacji zdecydował się dłużej nie tolerować ceniony w kraju rzecznik prasowy Michał Szprendałowicz, który przyjął ofertę z Gdańska w lutym, a już po meczu z Legią (18 października o 20:30) odchodzi z klubu. Z kolei z początkiem miesiąca trener przygotowania fizycznego Damian Fos poinformował w mediach społecznościowych, że kończy współpracę z Lechią.
A zawodnicy? Dziś dostali pensje, które prezes Paulo Urfer obiecywał im przelać jeszcze we wrześniu. Dostali, bo wkrótce zaległość sięgnęłaby dwóch miesięcy, a to dałoby podstawę do ukarania klubu.
Problemy z płynnością w Trójmieście to nic nowego, Lechia jest objęta rozszerzonym nadzorem finansowym PZPN już od maja. To oznacza, że co dwa miesiące musi pokazywać potwierdzenia uregulowania zaległości. I reguluje, choć na ostatnią chwilę. Na razie "jakoś to jest", choć nie tego spodziewali się kibice po przejęciu klubu rok temu przez tajemniczą grupę MADA Global zarejestrowaną w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.