Mateusz Bogusz dla Flashscore: Chciałbym być na Euro, bo wiem, że dałbym radę
22-latek z Rudy Śląskiej rozgrywa najlepszy sezon w dotychczasowej karierze, brakuje mu już tylko trzech goli do Lionela Messiego w klasyfikacji strzelców. Królem pewnie nie będzie, bo i napastnikiem bywa tylko nominalnie. Za to od 12 maja Mateusz Bogusz notował gola lub asystę w ośmiu kolejnych meczach MLS! Jego bramki, często zdobywane potężnymi uderzeniami z dystansu, stały się ozdobą meczów Los Angeles FC, z którym jest związany kontraktem do końca 2026 roku.
Swój najlepszy występ w sezonie zaliczył dokładnie w ten sam weekend, który był katastrofalny dla piłki reprezentacyjnej. Dobę po porażce Polaków 1:3 z Austrią Bogusz zdobył dwa gole i asystę w ligowym meczu z San Jose Earthquakes, po którym chwaliły go media po obu stronach Atlantyku, w tym Flashscore. W zimowym okienku wyceniany na 2 mln euro, w letnim może być wart już 4 miliony. To idealny czas na rozmowę z piłkarzem, którego nazwisko coraz częściej jest wymieniane w kontekście reprezentacji!
Flashscore: Pamiętam moment powołań w maju: właśnie strzeliłeś kolejnego gola, a na konferencji pomeczowej byłeś pytany o reprezentację i Euro 2024. Wśród komentatorów w Polsce byłeś wymieniany jako jedna z osób, których nazwiska brakuje na liście trenera Probierza.
Mateusz Bogusz: Powiem tak. Trudno się spodziewać powołania, jeśli dwa albo trzy tygodnie przed ogłoszeniem nie było żadnego kontaktu ze strony sztabu. Tak że wtedy już pomyślałem, że pewnie jeszcze nie teraz. Ale już jakiś miesiąc, dwa przed powołaniami forma była wysoka i gdzieś tam z tyłu głowy była myśl, że na Euro mógłbym pojechać. Liczyłem, nie ukrywam, że ktoś się odezwie i jakieś zainteresowanie będzie. Ale nie było, więc ciężko mi coś powiedzieć, nigdy jeszcze na kadrze nie byłem. Euro to jest wielki turniej i wiadomo, chciałbym tam być, bo wiem, że dałbym radę.
Wracamy do konferencji po meczu. Wspomniałeś wtedy, że "z tym sztabem" nie miałeś kontaktu. To sugeruje kontakty z poprzednimi. Kiedy był ostatni?
Wiadomo, z trenerem Michniewiczem był kontakt, ale ja akurat doznałem kontuzji więzadła. Za trenera Santosa też był kontakt przed powołaniami na wrześniowe lub październikowe mecze (Santos został odwołany 13 września – red.).
Czyli w pewnym sensie niefortunny dla ciebie był efekt zmiany selekcjonera. Pamiętam, że oglądając twojego kolejnego gola 30 maja ogarnęło mnie wrażenie, że jestem świadkiem czegoś w rodzaju odpowiedzi na brak powołania. Wczytuję się czy coś tam było?
Czy miałem w głowie, że chcę coś pokazać? Nie, ciężko wychodzić na mecz z myśleniem, że muszę coś udowodnić. Ja gram dla siebie, żeby po prostu być spełnionym i tyle. Ale wiadomo, że chce się dobrą formę trzymać. No i wiadomo też, że to mnie trochę zmotywowało. To nie była jakaś konkretna myśl, że chcę komuś pokazać albo chcę coś udowodnić. Po prostu byłem troszkę zły i poszło.
Jeśli tak się wyładowuje sportową złość, to trudno o lepszy sposób. Kolejny mecz i znów asysta, potem znów gol, potem znów asysta. A przed chwilą wspomniałeś, że grasz, żeby się spełniać. Czujesz się spełniony na nowej, zmodyfikowanej pozycji na boisku?
Wiadomo, że to nie jest moja naturalna pozycja, ale jak ktoś ogląda mecze, to widzi, jak to wygląda. Faktycznie gram bardziej na dziesiątce. Jako dziewiątka tylko wychodzę do pressingu, gdy drużyna przeciwna zaczyna od swojej bramki. Poza tym pozycja z dziewiątką nie ma wiele wspólnego. Powiedziałbym, że jest nawet lepiej dla mnie, bo mogę iść w dwie strony: i wbiegać za plecy obrońców, i schodzić sobie po piłkę. Mam zdecydowanie więcej miejsca w nowej, wolnej roli. Mogę biegać na boisku, szukać podań między liniami, obracać się i jechać do przodu. Pozycja mało ma wspólnego z dziewiątką, ale w końcu forma przyszła i mam nadzieję, że będę ją trzymał długo.
W końcu liczby się pojawiają, bo wcześniej gra też była dobra, ale liczby były trochę mniejsze. Teraz zaczęły wpadać bramki, asysty też. Nic tylko podtrzymać to i grać dalej. Nie lubię zakładać, więc jak wchodzę na mecz, to zakładam tylko, żeby zagrać dobry mecz. Żeby być przy piłce, żeby akcje rozgrywać, a wiadomo, że gdzieś tam z tyłu byłoby zawsze fajnie, żeby bramka czy asysta wpadła. Ale nie mam czegoś takiego, żeby zakładać, że muszę strzelić. Przede wszystkim chcę wpierw dobrze grać, kreować akcje, a reszta – co z tego wyjdzie – to wszystko na plus. Taka jest też moja rola. Ode mnie się nie oczekuje, żebym tylko strzelał, bo jestem odpowiedzialny bardziej za rozgrywanie akcji.
Masz w tym momencie już ponad rok w MLS. Według starego stereotypu to liga dla piłkarskich emerytów, a nie rozwojowa. Po twoim progresie widać jednak, że da się sporo zrobić w USA. Ale widzisz siebie grającego w MLS za dwa, trzy, cztery sezony?
Wiadomo, że teraz jestem tutaj, skupiam się na tym co jest teraz, ale tu nie ma nic do ukrycia. I klub wie, i ja wiem, że kupili mnie z taką myślą, żeby mnie sprzedać. Na razie chcę grać jak najlepiej dla klubu, który dał mi szansę. Kupowali mnie z myślą, żebym wrócił do swojej dyspozycji, grał dobre spotkania i żeby mogli mnie sprzedać. Zobaczymy. Ale nie zgadzam się też z tezą, że MLS to jest właśnie taka liga. Wiesz, łatwo jest tak powiedzieć, jeśli ktoś nie ogląda meczu i zobaczy jakąś jedną dziwną akcję. A takie rzeczy się dzieją w każdej ligi na świecie, zawsze są jakieś kiksy. Jeśli ktoś śledzi tę ligę, to widzi, że nie jest łatwa, jest bardzo fizyczna i wymagająca. Mamy tu kilku naprawdę dużych zawodników.
Nie twierdzę, że jest to najlepsza liga na świecie, jak Premier League czy LaLiga, ale liga się mega poprawiła i uważam, że to jest fenomenalne miejsce dla zawodników młodych, żeby mogli pokazać swoje umiejętności, szczególnie w ofensywie albo piłkarzy po kontuzji, tak jak ja. Dołączyłem do zespołu, który praktycznie w każdym meczu przeważa, ma piłkę i walczy o mistrzostwo. Nie mogłem sobie wyobrazić nic lepszego, bo zamiast grać gdzieś na zapleczu na przykład LaLigi czy we Włoszech, walczyć o utrzymanie i tylko wybijać piłki, to mogę grać w drużynie, która ma piłkę, kreuje akcje i po prostu rozwijam się w tym aspekcie.
Oczywiście nie mówiłem tego uszczypliwie, w końcu na co dzień śledzimy polskie ligi i swoje widzieliśmy. Ale przytaczam, bo wciąż spotyka się podobne opinie. A propos stereotypu o piłkarskich emerytach: twój klub podpisał kontrakt z Giroudem. Wiesz już, jak bardzo zmieni się twoja sytuacja po jego przyjściu?
Na pewno nie, bo nawet nie wiem, kiedy dokładnie Olivier przyjdzie. Wiem, że ma jeszcze przed sobą Euro i później pewnie będzie musiał odpocząć. Ale to nieważne. Nie mamy teraz takiej prawdziwej dziewiątki i nie możemy się doczekać, aż on przyjdzie i zapewne wrócę do środka.
Perspektywa gry z takim weteranem to jest coś, co cię kręci? Czy pochodzisz na chłodno?
Kilku wielkich zawodników już tu mamy, jak Hugo Lloris. Dlatego to jest coś fajnego, że uda mi się z nim spotkać przed końcem jego kariery i na pewno coś będzie można wyłapać od niego, czegoś się nauczyć.
Ale z Llorisem nie stworzysz ofensywnego duetu. A w szatni, jak to wygląda? Można od Llorisa czy innych bardziej doświadczonych zawodników sporo się nauczyć?
No tak, siedzę akurat obok Hugo w szatni, jedno miejsce obok, i mamy dobry kontakt. To jest normalna osoba, może i mistrz świata, ale to nie zmienia faktu, że to jest po prostu człowiek. Czuję się z nim tak swobodnie, że rozmawiamy praktycznie o wszystkim. Jak coś widzi, to podpowiada zawsze, po treningu czy na meczach daje wskazówki, ale na co dzień, naprawdę ciężko mi wskazać jedną rzecz. Na pewno nie czuję się, jakbym siedział obok mistrza, bo to jest po prostu kolega z szatni i myślę, że za to go najbardziej wszyscy cenią.
A poza szatnią, jak wygląda życie w Los Angeles? LA ma opinię miasta, w którym wszyscy żyją w swoich enklawach, jak się tam odnajdujesz?
Na początku trzeba się nauczyć, że jeśli mieszkasz w jednej dzielnicy, to tam się poruszasz. Pierwsze dwa, trzy miesiące były dość chaotyczne, bo mało się wiedziało, gdzieś się wjechało w złą drogę i trzeba było stać długo w korku. To było nieprzyjemne. Teraz, jak się już tego nauczyłem, to myślę, że to jest jedno z piękniejszych miejsc do życia. Jest fajny klimat, nie jest za ciepło i po prostu jest tu pięknie: jest ocean, są góry, można tu robić wszystko. Lepszego miejsca na ten moment nie mogłem sobie wymarzyć, ale tak jak mówię, to jest moja opinia. Każdy woli coś innego, z mojej perspektywy naprawdę niczego mi tu nie brakuje.
Jak z rozpoznawalnością? Bo to jednak 10-milionowa metropolia, a piłka mimo wszystko wciąż nie jest aż tak popularna. Zdarza się, że ktoś cię zaczepia na mieście?
Ja też nie jestem zawodnikiem tak rozpoznawalnym, ale mamy tu swoich kibiców i nieraz się zdarzyło, że gdzieś do sklepu pojechałem, czy do galerii, a kilku kibiców podeszło sobie fotkę strzelić. I to jest całkiem normalne, miłe, zdarza się, ale wiadomo, że nie aż tak jak w Europie. W restauracji czasem ludzie podchodzą, bo jest tu dużo osób przyjezdnych z Europy, czy to z Włoch, czy z Hiszpanii, albo ludzie z Meksyku. Oni bardzo żyją piłką, w tych krajach piłka jest na pierwszym miejscu i mieszkając tu bardzo się interesują.
Ponieważ trwa Euro 2024, to nie odmówię sobie tego pytania na koniec: kto wygra Euro?
Kto wygra Euro? Nie wiem, miałem nadzieję, że Polska! (śmiech) Moim faworytem jest na tym turnieju Portugalia.