Po ostatnich rozczarowujących występach Wisła Kraków we wtorek mierzyła się w Fortuna Pucharze Polski z Polonią Warszawa. Radosław Sobolewski nie mógł sobie pozwolić na trzeci z rzędu mecz bez wygranej – cierpliwość właściciela na pewno ma jakieś granice i kibice coraz częściej o nie pytają.
Mecz przy Reymonta rozpoczął się w rytmie dobrze znanym fanom Białej Gwiazdy: piłkarze gospodarzy podejmowali kolejne wysiłki, jednak bardzo niewiele z nich wynikało. Uderzenia zwykle szybowały daleko od bramki i ostatecznie najbardziej wymierną korzyścią gospodarzy w pierwszej połowie okazała się druga żółta kartka dla Jakuba Piątka.
Pomimo gry w przewadze już na 10 minut przed przerwą, o wzroście dominacji krakowian mowy nie było. Czarne Koszule nie dały się zamknąć ani przed przerwą, ani przez kwadrans drugiej połowy. Ba, chwilami przyjezdni wyglądali na zdeterminowanych, by wyjść na prowadzenie i sypnąć piachem w tryby Wisły.
Dopiero po ponad godzinie gry napór gospodarzy dał efekty, gdy Bartosz Jaroch strzelił, a tuż przed bramką piłkę dobrze trącił Szymon Sobczak, nie dając szansy Lemanowiczowi w bramce. Dobrych parę minut strzał był analizowany pod kątem spalonego, ale ostatecznie decyzja się nie zmieniła: gol uznany!
Sam Jaroch również zaliczył trafienie, gdy w 85. minucie przedłużył głową wrzutkę poza zasięg Lemanowicza. Osłabiona ekipa ze stolicy nie miała najmniejszych szans odrobić takiej straty, choć walczyła do końca. A otwarta gra dała szansę Angelowi Rodado na dobicie Czarnych Koszul. Za pierwszym razem nie dał rady, za to w 89. minucie rozłożył szeroko ręce w geście triumfu – udało się!
Kolejne bramki nie padły, choć gospodarzom trudno było w to uwierzyć. W doliczonym czasie były jeszcze spojenie słupka z poprzeczką i niewykorzystany karny Goku, a gola nr 4 – nie. I choć Wisła wygrała zdecydowanie, to przez prawie cały mecz powtarzała swój główny grzech: rażącą nieskuteczność.