Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Grzegorz Lato: stawiam na Niemców, choć czeka ich trudny mecz z Hiszpanią

PAP
Grzegorz Lato: stawiam na Niemców, choć czeka ich trudny mecz z Hiszpanią
Grzegorz Lato: stawiam na Niemców, choć czeka ich trudny mecz z HiszpaniąPAP
Grzegorz Lato w wywiadzie dla PAP przewiduje, kto wygra piłkarskie mistrzostwa Europy. "Stawiam na Niemców, choć w ćwierćfinale czeka ich trudny mecz z Hiszpanią. Nikt nie sądził, że te drużyny trafią na siebie na tym etapie" - powiedział 100-krotny reprezentant Polski.

W ćwierćfinałach Euro 2024 w piątek Niemcy zmierzą się z Hiszpanią i Francja z Portugalią, natomiast w sobotę Anglia zagra ze Szwajcarią, a Holandia z Turcją. Która z tych drużyn ma największe szanse na końcowy triumf?

Grzegorz Lato: Stawiam na Niemców, choć w ćwierćfinale czeka ich trudny mecz z Hiszpanią. Niemcy grają solidną piłkę, ale nigdy nic nie wiadomo. Nikt nie przewidział, że te drużyny trafią na siebie na tym etapie. Niemcy muszą wygrać. Grają u siebie i mają za sobą publiczność. To jest całkiem coś innego. Dla Niemców nie będzie to łatwy mecz. Hiszpanie mają bardzo dobry zespół.

Czy postawa którejś drużyny szczególnie pana zaskoczyła?

G.L.: Pozostałe pary też są ciekawe. Zaskoczeniem dla mnie jest Turcja, która w 1/8 finału ograła Austrię 2:1. Zobaczymy, jak wypadną Anglicy, którzy wygladają bardzo niemrawo. Portugalia też wygląda nieszczególnie, bo Cristiano Ronaldo nie wykorzystał nawet rzutu karnego, choć był pewniakiem, takim jak u nas Kazimierz Deyna - pomylił się raz w życiu w meczu z Argentyną podczas mundialu w 1978 roku. Mógł strzelić na 1:1, a przegraliśmy 0:2. Myślę, że po wyłonieniu półfinalistów będzie można postawić u bukmacherów na jakąś drużynę.

Polacy z dorobkiem jednego punktu zajęli ostatnie miejsce w grupie D. Przegrali 1:2 z Holandią, 1:3 z Austrią, a na zakończenie fazy grupowej zremisowali 1:1 z Francją. Jak pan ocenia ich postawę?

G.L.: W naszej grze było trochę świeżości. Z Holandią straciliśmy przypadkową bramkę po rykoszecie. Z Francją zremisowaliśmy 1:1, ale było widać walkę. Mamy paru zdolnych piłkarzy, którzy wchodzą do kadry. Łukasz Skurupski bronił znakomicie i wybrano go zawodnikiem meczu. W Bolonii jest kluczowym graczem. Jego klub awansował do Ligi Mistrzów. Potencjał jest, ale trzeba to złożyć i poskładać. Mam nadzieję, że Michał Probierz podoła zadaniu. Trzymam kciuki za chłopaków.

Bramkarz Wojciech Szczęsny już wcześniej zapowiadał, że zakończy grę w reprezentacji Polski po Euro 2024. Niepewna jest też przyszłość Roberta Lewandowskiego.

G.L.: Wiadomo, że ktoś odejdzie. Lewandowski ma już 36 lat. Uważam, że powinno się kończyć karierę będąc na topie. Ja odszedłem mając 32 lata. Po meczu z Francją poprosiłem w szatni o ciszę. Podziękowałem trenerowi, całemu sztabowi i zawodnikom, informując, że był to mój ostatni mecz i zostawiam miejsce młodszym kolegom. Trener Piechniczek nie chciał się zgodzić, ale nie miał wyboru. To była moja ostateczna decyzja. W 1984 roku miałem jeszcze pożegnalny mecz z reprezentacją Belgii na stadionie Legii Warszawa. Myślę, że odszedłem w odpowiednim momencie. Kibice pamiętają mnie do dnia dzisiejszego.

Lewandowski odniósł kontuzję w meczu towarzyskim z Turcją. Dlatego nie wystąpił z Holandią, natomiast z Austrią wszedł na boisko w drugiej połowie. Czy powinien w ogóle zagrać w tym meczu?

G.L.: Robert na pewno chciał. On się nie oszczędza. Jednak miał naciągnięty mięsień dwugłowy uda i zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli go zerwie, to wypadnie z gry na trzy miesiące. Czekałaby go długa rehabilitacja. Nawet jeśli był przygotowany, to bał się podjąć ryzyko.

Jak przewiduje pan przyszłość reprezentacji Polski?

G.L.: Zremisowaliśmy z Francuzami, którzy są typowani do walki o zwycięstwo. Trenera Probierza czeka jeszcze wiele pracy. Zespół jest w przebudowie. Cieszy mnie to, że Wojciech Szczęsny ma następcę, który zna swoje rzemiosło. Jest paru młodych zawodników z Nicolą Zalewskim na czele, którzy chcą walczyć i biegać. Coś wyrośnie z tej młodzieży. Drużyny nie da się stworzyć w ciągu miesiąca. Dobre jest to, że trener stawia na piłkarzy, którzy grają w swoich klubach. Paulo Sousa i Fernando Santos powoływali piłkarzy z dobrych klubów bez względu na to, czy grali czy nie. Wolę wpuścić na boisko młodego chłopaka, który gra i jest podstawowym zawodnikiem w polskiej lidze.

Na dwóch ostatnich ME Polacy nie wyszli z grupy, a kadra pod wodzą trenera Adama Nawałki dotarła do ćwierćfinału Euro 2016, gdzie przegrała z Portugalią, która wygrała cały turniej.

G.L.: Przegraliśmy nieszczęśliwie, bo Kuba Błaszczykowski pomylił się przy rzutach karnych. Moglibyśmy być jeszcze wyżej. Od tego czasu minęło jednak już osiem lat. Trudno sobie wyobrazić, że mając Czechy, Albanię i Mołdawię eliminacjach, musieliśmy potem grać w barażach. Po losowaniu dziennikarze świętowali wyjście z grupy. W barażach pokonaliśmy Walię po karnych. Dobrze, że się udało, bo to trudny przeciwnik.

Czy uważa pan, że reprezentację powinni prowadzić polscy trenerzy? Wyniki biało-czerwonych za kadencji Paulo Sousy i tym bardziej Fernando Santosa nie były zadowalające.

G.L: Zawsze byłem za polskimi selekcjonerami. Mieliśmy trzech zagranicznych trenerów. Najlepiej z nich sprawdził się Leo Beenhakker, który pierwszy raz w historii wprowadził nas na Euro, ale zajęliśmy tam zasłużone ostatnie miejsce w grupie. Dwaj Portugalczycy się nie sprawdzili. Jeden uciekł do Brazylii, gdzie pogonili go po trzech miesiącach, a drugi mieszkał w Portugalii i nie znał nawet piłkarzy. Za Probierza podoba mi się to, że zawodnicy zatrzymują się przy dzieciach i rozdają autografy. Wcześniej unikali kibiców, a przecież to jest dla nich reklama.

Czy polscy piłkarze nawiążą jeszcze kiedyś do sukcesów reprezentacji z lat 70. i 80.?

G.L.: Zdobyliśmy brązowy medal dwukrotnie. W 1974 roku pod wodzą Kazimierza Górskiego oraz osiem lat później za kadencji Antoniego Pichniczka. To były największe sukcesy polskiej piłki nożnej. Uchowało się trzech "dinozaurów", którzy wystąpili na obu tych imprezach: Andrzej Szarmach, Władysław Żmuda i ja. Życzę takich sukcesów naszej kadrze. Mamy fajnych zawodników: Roberta Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego i młodzież, która się rozpycha. Od paru dekad mamy problemy, a w latach 70. zdobyliśmy jeszcze złoty i srebrny medal olimpijski. Ponadto na MŚ w 1978 roku zajęliśmy piąte miejsce. Reprezentacja Polski była w ścisłej światowej czołówce. Dziś jesteśmy w czwartej dziesiątce.

3 lipca 1974 roku drużyna trenera Górskiego na stadionie we Frankfurcie przegrała 0:1 z RFN. W środę obchodziliśmy 50. rocznicę "meczu na wodzie", który zdecydował o tym, że Polacy nie awansowali do finału mistrzostw świata.

G.L.: Obie drużyny miały cztery punkty, ale Niemcy mieli lepszy bilans bramkowy. Im wystarczał remis, a my żeby awansować do finału musieliśmy wygrać ten mecz, ale w tych warunkach trudno było to zrobić. Dzisiaj byłoby to nie do przyjęcia. Ponadto Andrzej Szarmach był kontuzjowany. W zasadzie ten mecz nie powinien się odbyć. Ubrudziliśmy się w błocie. Piłka zagrana po ziemi zatrzymywała się po dwóch metrach. Tłumaczenie było takie, że 60 tysięcy kibiców zmokło czekając na mecz i musieliby przedłużyć pobyt w hotelach. Mam pretensje do naszych działaczy, bo było zadane pytanie: gramy czy nie gramy? W tych warunkach było ciężko.

Czy to spotkanie mogło potoczyć się inaczej?

G.L: Przegraliśmy po nieszczęśliwym wybiciu piłki przez naszego obrońcę pod nogi Gerda Muellera, który pięknie strzelił gola. Bohaterem tego meczu był Sepp Maier, który bronił praktycznie wszystko. W takich warunkach łatwiej jest się bronić niż atakować. Niemcy zdobyli mistrzostwo świata zasłużenie. Wygrali z Holandią 2:1 w finale, a my zajęliśmy trzecie miejsce. Do dziś czuć niedosyt, choć minęło 50 lat od słynnego meczu na wodzie. Byliśmy przygotowani na piłkę nożną, a nie na waterpolo.

Czy we Frankfurcie były gorsze warunki niż w 2012 roku przed przełożonym meczem Polska - Anglia, gdy mówiło się żartobliwie o "basenie narodowym"?

G.L.: Porównywalne. Na Stadionie Narodowym wybudowanym za ponad dwa miliardy złotych nie wolno było zamknąć dachu, gdy padał deszcz. Nagle zrobiło się bajoro. Kibice zaczęli wbiegać na boisko i do dziś pokazuje się te sceny w mediach.

Na mundialu w Kanadzie, USA i Meksyku pierwszy raz w historii wystąpi 48 drużyn. Czy Polacy znajdą się wśród 16 europejskich zespołów, które awansują na mistrzostwa świata w 2026 roku?

G.L.: Dwa lata w piłce nożnej to szmat czasu. W przyszłym roku będą eliminacje. Zobaczymy, do jakiej trafimy grupy i z kim zagramy. Z pierwszego miejsce wszyscy wejdą automatycznie, a drużyny z drugich miejsc zagrają w barażach. Wiele zależy od losowania. Myślę, że trener Probierz przygotuje zespół. Mam nadzieję, że pojedziemy na mistrzostwa świata.

System VAR mocno wpłynął na przebieg meczów. Jest pan jego zwolennikiem?

G.L.: Piłka nożna znacząco zmieniła się przez 50 lat. Z drugiej strony nadal gramy 11 na 11. Jest jedna piłka i trzech sędziów. VAR nie działa idealnie, np. gdy nawet wystający palec dłoni jest odgwizdywany jako spalony. To lekka przesada.