Dzień z Euro: Pamiętacie czasy, kiedy zmartwieniem było udo Lewandowskiego?

Reklama
Reklama
Reklama
Więcej
Reklama
Reklama
Reklama

Dzień z Euro: Pamiętacie czasy, kiedy zmartwieniem było udo Lewandowskiego?

Dzień z Euro: Pamiętacie czasy, kiedy zmartwieniem było udo Lewandowskiego?
Dzień z Euro: Pamiętacie czasy, kiedy zmartwieniem było udo Lewandowskiego?AFP
Piątek był dniem polskiej inwazji na Berlin, ale nawet ona była podszyta fałszem pewnego celebryty. A na boisku było tylko gorzej. Pisanie podsumowania ósmego dnia Euro to prawdziwa tortura, ale i tak jest lżejsze niż przeżycie tego dnia i opisywanie go w trakcie. Czas spojrzeć na 21 czerwca z przymrużeniem oka (z drugiego przecierając łzę).

"Polska Guuurom", bo sponsor płaci

Dostaliśmy się na to Euro w niebywałych okolicznościach, gdy nikt już w awans nie wierzył i nie oddaliśmy nawet celnego strzału na bramkę Walii. Trafiliśmy do grupy, w której mieliśmy być przystawką. I pewnie dlatego tak świetnie nam szło trzymanie balonika oczekiwań kompletnie sflaczałego. Ale wtedy przyszedł ten nieszczęsny pojedynek z Holandią i wielkie przemysłowe miechy zaczęły pompować. Nic złego w tym nie ma, komplementy były zasłużone, a entuzjazm fanów godny najwyższego podziwu.

Efektem był prawdziwy najazd Polaków na Berlin, który przebiegał w bardzo dobrej atmosferze (pracownicy ambasady Rosji mogą mieć inne zdanie, trudno). Biało-Czerwona inwazja przebiegała w poczuciu wyczekiwania na napisanie niesamowitej historii, więc łatwo było podnosić poziom oczekiwań. Wykorzystał to jeden z celebrytów – kiedyś zawodnik wagi ciężkiej, dziś znany z kebabów i firmy transportowej – który zapowiedział, że rusza na Berlin. Wielu podchwyciło, widząc pozytywną mobilizację. Powstał viral, a celebryta przejechał parę kilometrów i jeszcze w Warszawie wysiadł. W co mamy wierzyć na tym świecie, skoro nawet próba podboju stolicy sąsiedniego kraju przez strongmana i jego bębniarzy okazuje się ustawką…

Że też wszyscy martwiliśmy się nogą Lewandowskiego

Kogoś może zdziwić, że wątpliwej wartości akcja marketingowa bukmachera została wspomniana jako pierwsza w podsumowaniu dnia. Ale "Dzień z Euro" ma być lekką rubryką i dotyczyć głównie aspektów pozaboiskowych. A ten dzień był jak z ołowiu i ciężko odwrócić uwagę od tego, co na boisku.

A propos, pamiętacie czasy naszej niewinności, gdy wszyscy martwiliśmy się głównie stanem uda Roberta Lewandowskiego? Jakby ono miało zdecydować o "być albo nie być" na Euro. Podczas jednej konferencji dziennikarze pytali o stan kończyny nawet kilka razy, jakby nad piłkarzem pracował stale uzdrowiciel i w ciągu tych 10 minut miał nadejść sygnał o cudownym ozdrowieniu. Nie pytali po próżnicy: znamy statystyki odwiedzin i wiemy, że kibice też udem Lewego żyli. 

Lewandowski ostatecznie wyzdrowiał, wszedł na boisko przeciwko Austrii, zaliczył jednocyfrową liczbę kontaktów z piłką (dziewięć, w tym żadnego w polu karnym rywali), a jego dorobek zamknął się żółtą kartką. I na tośmy czekali? Nie zrozumcie mnie źle, jestem daleki od zrzucania winy na jednego 35-letniego zmiennika za to, co było udziałem całej drużyny (może z paroma jaśniejszymi punktami). Ale dopiero ten mecz uzmysłowił mi, jak wiele innych problemów wszystkim nam umknęło i wróciło w Berlinie, by zdzielić nas po twarzy. Jak mokrą, brudną ścierą. Ale przynajmniej w kwestii "być albo nie być" mamy jasność: bez uda jeszcze chwilę być, z udem już się pakować z Euro.

Przynajmniej nie musimy się męczyć matematyką

Kojarzycie pięć etapów żałoby (zaprzeczenie, złość, targowanie się, przygnębienie i akceptacja)? Mam wrażenie, że w polskich występach na wielkich imprezach przechodzimy przez wszystkie w niewiele ponad dwa tygodnie. Porażka w dobrym stylu z Oranje była zaprzeczeniem – uwierzyliśmy w coś, co nie było prawdziwym/trwałym obrazem kadry. 

Rozstrzygnięcie z Austriakami wyzwoliło złość i właśnie mieliśmy przejść do targowania się, czyli tradycyjnego liczenia "matematycznych szans", czym zajmujemy się – jak nienasyceni masochiści – za każdym razem. Gol Simonsa przeciwko Francji mógł nas pchnąć przed najlepsze liczydła i arkusze kalkulacyjne tego świata, z którymi targowalibyśmy się o ułudę dalszej gry po niechybnym rozbiciu Francji ilomaś golami.

Ale wtedy wszedł VAR i powiedział: dość tego szaleństwa, nie uznawajmy gola, oszczędźmy Polakom męczarni matematycznych, oni i tak są z matmy słabi. Ten niezbyt satysfakcjonujący, pierwszy w Euro 2024 bezbramkowy remis to prezent dla nas. Dzięki niemu możemy szybciej przejść do etapu akceptacji. Czego sobie i Państwu życzę...

Autor: Michał Karaś
Autor: Michał KaraśFlashscore