Marsz Juventusu zatrzymany w przyblakłym klasyku z Romą
Juventus do Rzymu przyjechał w dobrych nastrojach, po czterech wygranych z rzędu i z szansą na dogonienie miejsc pucharowych pomimo 15 punktów karnych. Roma z kolei po kompromitującej porażce z Cremonese była na musiku, by z czołówki nie wypaść. Do tego atmosfera wielkiego klasyku, Stadio Olimpico pełne po brzegi – ten mecz rozgrzał włoską Serie A i nic dziwnego, że zostawiono go na koniec.
Niestety, trudno mówić o spełnionych oczekiwaniach w sensie widowiska, pierwsza połowa należała głównie do kibiców. Każda z drużyn miała swoją szansę, ale raczej dla rozgrzania bramkarzy. Szczęsny bez problemów wybronił strzał Dybali (27. minuta), a Rui Patricio poradził sobie z główką Rabiota (44. minuta). Nieporadny był Angel di Maria, który parokrotnie tracił równowagę i nie mógł zagrozić bramce gospodarzy.
Druga połowa zaczęła się żywiej i zamiast w środku pola gra przesuwała się spod jednej bramki pod drugą. Paradoksalnie jednak najważniejszy strzał wyszedł z głębi boiska. Gianluca Mancini jako pierwszy piłkarz od 10 miesięcy strzelił Juventusowi bramkę z dystansu, przymierzywszy idealnie z ponad 20 metrów.
To był dopiero drugi strzał Romy na bramkę i dał prowadzenie wbrew przebiegowi gry. To Juve wydawało się bliżej prowadzenia, ale od wydawania się nie wygrywa. Grający od początku Nicola Zalewski zszedł po nieco ponad godzinie, choć gdyby nie spiker wypowiadający jego imię, można by nie zauważyć jego dyskretnego występu. Wojciech Szczęsny jeszcze raz był poważnie testowany, ale instynktownie (i nieco szczęśliwie) zasłonił bramkę ciałem przy próbie wcisku Smallinga z bliskiej odległości w 75. minucie.
Wszystkie pozostałe okazje skupiły się po drugiej stronie boiska, gdzie Rui Patricio miał sporo pracy. Zwłaszcza w okolicach 80. minuty skumulowało się kilka groźnych strzałów Juve. Portugalczykowi nie straszni byli jednak ani Cuadrado, ani Di Maria, ani Paredes, którzy próbowali swoich sił. I słupek, i poprzeczka pomagały bramkarzowi gospodarzy.
Na domiar złego dla Juve w 90. minucie doszło do absurdalnej sytuacji z Moise Keanem, który wszedł dla wzmocnienia ataku Starej Damy i został wyrzucony z boiska po 40 sekundach, zanim zdołał dotknąć piłki.