Lech zasłużył na 2:0, Djurgardens bez celnego strzału w Poznaniu
Można się zżymać, że rywal nie taki, że puchar dopiero trzeci w hierarchii, ale można również cieszyć się tym, że pierwszy raz od dekad mamy polski klub w pucharach w kolejnej rundzie na wiosnę. Lech i Djurgardens stanęły do walki w Poznaniu jako ostatni reprezentanci swoich krajów. Jeśli po dwumeczu zwycięski byłby Kolejorz, to stałby się dopiero drugim polskim zespołem w historii (po Górniku Zabrze w 1970), który wiosną wygrałby dwie rundy.
Podobnie jak huraganowy doping z trybun, Lech Poznań chciał wejść mocno w czwartkowy pojedynek. Oznaczało to jednak tylko twardą grę od pierwszych minut, na pograniczu żółtej kartki. Arbiter Stephanie Frappart dała wyraźny sygnał, gospodarze stąpają po cienkim lodzie. Dopiero po 10 minutach Lech rozgrzał się też w ataku na bramkę, szczególnie mógł się podobać Michał Skóraś na swoim skrzydle. Kolejorz w ogóle zdawał się lepiej czuć na połowie rywali, bo gdy wracali na własną, Szwedzi ruszali z wysokim pressingiem, co mogło być kosztowne.
I choć 20 minut upłynęło z jednym tylko celnym strzałem, to intensywność meczu trzymała w napięciu. Goście w ciągu pół godziny nie zdążyli nawet zaliczyć stu podań, co zdawało się uśpić czujność Lecha w po 33 minutach. Wtedy Asoro przeciął niebieską obronę idąc do wrzutki Edvardsena, ale brakło mu nieznacznie odległości, by zakończyć to strzałem.
Skoro goście o sobie przypomnieli, to i Kolejorz nie pozostał dłużny. W 39. minucie Ishak sam wykonywał rzut wolny po faulu na nim, a jego wrzutka na głowę Milicia sprawiła, że zatrzęsły się trybuny przy Bułgarskiej. Lech miał nie tylko prowadzenie, ale i chrapkę na coś jeszcze. W 45. minucie Murawski z dystansu testował Zetterstroma, jednak ten był czujny. Mistrzowie Polski nie tylko wypracowali przewagę w każdym aspekcie, ale i udokumentowali ją przed przerwą.
Po powrocie z szatni poznaniacy wyglądali na złych, że zepsuto im ofensywę w końcówce – natychmiast rzucili się do ataku. Ważniejsze było jednak, jaką taktykę przyjmą goście, którzy o czystym koncie już mogli zapomnieć. Po 54 minutach pokazali, że jakiś plan mają, atakując poznańską bramkę raz po raz, nawet prowokując weryfikację potencjalnego karnego przez VAR.
Kolejorz złapał oddech i odzyskał kontrolę nad przebiegiem meczu, długo nie mogąc jednak dojść pod samą bramkę gości. Walka toczyła się głównie w środku pola, a jej zażartość miała odzwierciedlenie głównie w sztabach medycznych wbiegających raz za razem na murawę.
Wreszcie, dwaj zmiennicy wprowadzeni po 70. minucie wzięli się za przełamanie impasu. Pomógł im błąd defensywy, ale nie odbierajmy tego Ba Loui i Marchwińskiemu, którzy na chłodno rozegrali piłkę, a ten drugi precyzyjnie posłał piłkę pod dalszy słupek, pod interweniującym bramkarzem.
Goście jeszcze pod koniec doliczonego czasu gry zmusili Filipa Bednarka i ta jego interwencja była jedną z najlepszych okazji Djurgardens – drużyny, która z Poznania wyjeżdża bez celnego strzału. Żal tylko ostatnich sekund meczu, gdy Skórasiowi minimalnie brakło zimnej krwi przed bramką gości. Nic to, 2:0 to bardzo solidna zaliczka, w dodatku po naprawdę solidnym meczu, w którym mistrzowie Polski byli wyraźnie lepsi od rywali.