Szalona noc w NBA. Kolega Sochana rzucił 50 punktów, o wynikach decydowały ostatnie sekundy
Grający po raz kolejny bez kontuzjowanego Jeremy'ego Sochana Spurs w spotkaniu z Wizards byli faworytami, ponieważ w odwiedziny do Teksasu zawitała jedna z najgorszych drużyn w tym sezonie NBA. Gospodarze od początku dyktowali tempo spotkania, wychodząc na 16-punktowe prowadzenie już w pierwszej kwarcie. Problem w tym, że do jej końca zdążyli je niemal całe stracić... Kluczową serię punktów zaliczyli jednak po przerwie i pewnie dopisali na swoje konto zwycięstwo.
Niesamowity mecz rozegrał Wembanyama, który zaliczył swój rekord punktowy w NBA. Francuz zdobył aż 50 punktów i jest czwartym najmłodszym zawodnikiem w historii ligi, który osiągnął ten pułap w meczu. Do tego ustanowił też swój rekord celnych trójek - rzucił ich osiem na 16 prób, co daje skuteczność 50%. Wembanyama niektóre próby oddawał z niemal dwóch metrów zza linii rzutów za trzy. Do tego rozdał dwie asysty, a także zaliczył trzy bloki i jeden przechwyt.
Z bilansem 6-6 Spurs zajmują 10. miejsce w Konferencji Zachodniej.
Mimo tak obfitego w punkty wyniku, Francuz wcale nie był najlepiej punktującym tej nocy zawodnikiem na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata. Przebił go bowiem Antetokounmpo, który musiał zdobyć aż 59 punktów, by poprowadzić cierpiących na początku tego sezonu Bucks do zwycięstwa w dogrywce nad miernymi Pistons.
Niewiele jednak brakowało, a nawet to nie wystarczyłoby do wygranej. Na sekundę przed końcem czwartej kwarty sędziowie uznali bowiem, że przy remisie 111:111 Grek fulował Rona Hollanda II, który ustawił się na linii rzutów wolnych. Na szczęście gospodarzy młody zawodnik nie wytrzymał presji i spudłował oba rzuty, po czym jego zespół przegrał w dogrywce...
Bucks zaliczają bardzo nieudany początek sezonu i męczą się, walcząc o każde zwycięstwo. Z bilansem 4-8 po dzisiejszym meczu zajmują 12. miejsce w Konferencji Wschodniej.
Mnóstwo emocji mieliśmy także w Madison Square Garden, gdzie nowojorscy Knicks podejmowali Chicago Bulls. Ostatecznie po niesamowicie emocjonującej końcówce goście wygrali 114:113.
W ostatnich minutach czwartej kwarty oba zespoły regularnie zmieniały się na prowadzeniu, a na tablicy wyników często widniał także remis. Na 40 sekund przed końcem na prowadzenie 121:119 gospodarzy wyprowadził Jalen Brunson, jednak goście byli w stanie wyrównać. Wtedy Brunson ponownie zrobił swoje i na cztery sekundy przed końcem Knicks prowadzli 123:121. Wtedy jednak Josh Hart sfaulował Coby'ego White'a przy próbie za trzy punkty i ten wykorzystał wszystkie wolne, a Bulls byli na jednopunktowym prowadzeniu. Brunson próbował jescze trafić na równo z syreną, ale piłka już praktycznie była w obręczy, po czym się z niej wykręciła.
Bohaterem spotkania dla Knicks był Karl-Anthony Towns, który zdobył 46 punktów i miał 10 zbiórek, ale to nie wystarczyło jego zespołowi do zwycięstwa.
Nie można przejść też obojętnie obok 13. z rzędu zwycięstwa na otwarcie sezonu w wykonaniu Cleveland Cavaliers, którzy pokonali Philadelphię 76ers 114:106 i zdecydowanie prowadzą w Konferencji Wschodniej.
Na koniec popis w Kalifornii dał niemal 40-letni LeBron James, którego Los Angeles Lakers pokonali u siebie Memphis Grizzliers 128:123, a weteran zdobył 35 punktów, miał 12 zbiórek i 14 asyst, prowadząc swój zespół do zwycięstwa.