76ers i Bucks wciąż w grze! Wielkie emocje w seriach play-offs w NBA
Zdecydowanie najwięcej działo się w Madison Square Garden w Nowym Jorku, gdzie miejscowi Knicks mieli szansę zakończyć serię z 76ers i zameldować się w drugiej rundzie. Potrzebowali jedynie czwartego zwycięstwa w serii, w której prowadzili 3-1. Ta sztuka się jednak nie udała, a goście triumfowali 112:106 po dogrywce.
Końcówka meczu miała niesamowity scenariusz. Na 30 sekund przed końcem czwartej kwarty 76ers przegrywali sześcioma punktami, a mimo to udało im się doprowadzić do dogrywki po szalonym rzucie Tyrese'a Maxeya na osiem sekund przed końcową syreną. W dodatkowym czasie gry to 76ers lepiej konstruowali swoje akcje i seria przenosi się na mecz numer sześć do Filadelfii.
Bohaterem spotkania był oczywiście Maxey, który prowadził zespół zdobywając 46 punktów. Triple-double zanotował Joel Embiid - 19 punktów, 16 zbiórek, 10 asyst, ale Kameruńczyk zagrał tak naprawdę słabe zawody. Zaliczył aż dziewięć prostych strat, miał słabą skuteczność z gry i swoimi zagraniami frustrował kolegów z zespołu.
W barwach Knicks niezmiennie rządził Jalen Brunson, który tym razem zapisał na swoim koncie 40 punktów, co jednak nie pozwoliło zakończyć serii.
Wielkiego ducha walki pokazali w swoim meczu Bucks, którzy przegrywali w serii z Indianą Pacers 1-3 i dzisiaj po raz drugi z rzędu występowali bez Giannisa Antetokounmpo i Damiana Lillarda, czyli dwóch największych gwiazd zespołu. Mimo to udało im się przedłużyć serię spektakularną wygraną na własnym parkiecie 115:92.
Po 29 punktów zdobyli Khris Middelton i Bobby Portis. O ile ten pierwszy pod nieobecność wyżej wymienionej dwójki musiał wejść w rolę lidera, tak aż taka zdobycz Portisa to duża niespodzianka.
Pacers zupełnie nie sprostali zadaniu, a najwięcej punktów w ich barwach zdobył Tyrese Haliburton - było to jednak jedynie 16 oczek. Teraz seria przenosi się do Indianapolis, gdzie Pacers będą mogli zakończyć serię. Wciąż nie wiadomo jednak czy w meczu tym nie wróci Antetokounmpo, co może mocno wpłynąć na losy całej serii.
Pierwszy raz wyrównane spotkanie mieliśmy za to w serii Cleveland Cavaliers z Orlando Magic. Do tej pory gospodarze pewnie wygrywali każde spotkanie na własnym parkiecie i mieliśmy remis 2-2. Tym razem ponownie wygrał zespół grający przed własną publicznością, ale Kawalerzyści triumfowali zaledwie jednym punktem - 104:103.
Zwycięstwo zawdzięczają przede wszystkim świetnym występom Donovana Mitchella, który zdobył 28 punktów, oraz Dariusa Garlanda, który zapisał na swoim koncie 23 punkty, ale prowadził zespół w pierwszej połowie.
Najlepszy na parkiecie był jednak dzisiaj Paolo Banchero. Zawodnik Magic zdobył 39 punktów, ale nie dało to jego zespołowi wygranej.