Jeden wielkoszlemowy triumf, ale też dwa szybkie odpadnięcia. Jak szło Świątek w tym roku?
Oczywiście ten sezon również pod kątem Wielkich Szlemów był specyficzny, ponieważ mieliśmy w nim turniej olimpijski, który dla części tenisistów jest nawet ważniejszy niż cztery coroczne wielkie imprezy. Jako że jednak nie ma jeszcze przecież końca sezonu, na razie podsumujmy jedynie występy Igi Świątek w standardowych Wielkich Szlemach.
Jak co roku już w styczniu wszystko zaczęło się w australijskim Melbourne, gdzie Polce nigdzie nie szło idealnie, a jej najlepszym wynikiem pozostaje osiągnięty półfinał w 2022 roku. Tym razem liderka rankingu WTA nawet nie zbliżyła się do tego rezultatu i to właśnie pierwszy z wielkoszlemowych turniejów w 2024 roku należy uznać w jej wykonaniu za największy niewypał.
Raszynianka przegrała bowiem po trzysetowym pojedynku z Czeszką Lindą Noskovą już w trzeciej rundzie. Drabinka turnieju nie była zbyt łatwa, a poprzednie edycje w Melbourne w wykonaniu Świątek nie kazały być wielkimi optymistami, ale porażka już w trzecim meczu była jednak dużą niespodzianką in minus.
Potem jednak przyszedł sezon ziemny, którego ukoronowanie miało miejsce jak zwykle na kortach Rolanda Garrosa. Na wiosnę Świątek czuje się w tourze jak ryba w wodzie, ponieważ może pokonywać rywalki na swojej ulubionej nawierzchni.
Tak było także w tym roku. Kibice Igi przeżyli chwile grozy w drugiej rundzie French Open, gdy Świątek musiała bronić piłek meczowych w starciu z Naomi Osaką i była na granicy bardzo szybkiego odpadnięcia z turnieju, ale ostatecznie w niesamowitych okoliczościach się podniosła, a przy okazji pozostałych jej starć w Paryżu można było co najwyżej się zastanawiać czy uwinie się w okolicach godziny czy jednak spędzi na korcie ciut więcej czasu.
W finale Świątek pokonała Włoszkę Jasmine Paolini i po raz czwarty w karierze, a trzeci z rzędu okazała się najlepsza przed francuską publicznością. Oczywiście uznajemy to za jej największy sukces w Wielkich Szlemach w tym roku.
Niedługo później przyszedł czas na Wimbledon, który nigdy nie był ulubionym turniejem Polki ze względu na nawierzchnię trawiastą, a w tym sezonie należy go potraktować jeszcze bardziej ulgowo. Świątek odpadła już w trzeciej rundzie po porażce z Kazaszką Julią Putincewą, ale okoliczności tego odpadnięcia są zupełnie inne niż w Australii.
Liderka rankingu przyjechała bowiem do Londynu po wyczerpującym sezonie na mączce, w którym wygrała trzy bardzo ważne turnieje i rozegrała w nim mnóstwo meczów, a w dodatku ze świadomością, że po zakończeniu Wimbledonu wróci przecież na ziemne korty Rolanda Garrosa, by walczyć o olimpijski medal. W efekcie bez większego przygotowania awansowała do trzeciej rundy, by nie stracić zbyt dużo punktów rankingowych i po prostu wziąć udział w Wielkim Szlemie.
Wreszcie przyszła ostatnia faza wielkoszlemowego sezonu, który był cięższy niż zwykle, bo przecież z igrzyskami w trakcie. Polka na Flushing Meadows już wygrywała, więc apetety kibiców były bardzo duże. Ostatecznie skończyło się na ćwierćfinale, w którym przecież raszynianka była faworytką, ale czy można w tym przypadku mówić o rozczarowaniu?
Twarde korty nie są tymi, na których Polka dominuje, a przecież najlepsza ósemka turnieju w Nowym Jorku nie jest złym wynikiem, wręcz przeciwnie. 1/4 finału w karierze Świątek nie jest może wielkim sukcesem, ale nie jest też żadną klapą. Czas po prostu dokończyć sezon, już bez turniejów wielkoszlemowych w kalendarzu, a następnie udać się na zasłużony odpoczynek.