Impasy Ekstraklasy, czyli cztery kluby dzielą się po punkcie
Wczesne popołudnie w sobotę przyniosło osobliwy zestaw par w polskiej PKO Ekstraklasie. W dwóch parach przeciwko sobie grały cztery zespoły, które w tabeli dzieli maksymalnie jeden punkt.
Z kolei wszystkie z nich mają nie więcej niż trzy oczka buforu chroniącego przed strefą spadkową. W drastycznie spłaszczonej tabeli ligowej kluczowe było zatem, kto pokaże charakter i zgarnie komplet punktów.
Śląsk i Stal zmarnowały szansę, a widzom popołudnie
Wrocławianie wiosną nieźle stawiają opór silnym rywalom, za to nie przechodzą tych nominalnie słabszych. Wygrali z Lechem i Pogonią, a potknęli się na Koronie czy KKS-ie Kalisz w Pucharze Polski. Mielczanie z kolei są na równi pochyłej z walki o puchary do walki o utrzymanie. Nie wygrali żadnego meczu od początku listopada, a odejście Saida Hamulicia pozbawiło ofensywę atutów.
Dlatego można było przecierać oczy ze zdumienia, kiedy obie drużyny bardzo efektownie weszły w sobotnie starcie na Tarczyński Arenie. Już w siódmej minucie Konczkowski doskonale wrzucił piłkę na głowę Exposito i Śląsk prowadził 1:0. Gol szybki i efektowny, na który równie szybko odpowiedziała Stal. Wrzutka, przedłużenie główką i dołożenie nogi – tak padł pierwszy w barwach Stali Mielec gol Estończyka Rauno Sappinena, który dopiero w siódmym starcie się przełamał.
Wydawało się, że temperatura spotkania będzie jeszcze rosnąć, ale stało się inaczej. Gol Stali okazał się jej ostatnim celnym strzałem w pierwszej połowie, a i Śląsk – choć dominował – nie umiał przełamać impasu. Im bliżej końca spotkania, tym bardziej naciskali Wojskowi, ale jakość widowiska nie rosła.
Żółte kartki za tzw. padolino w polu karnym zgarnęli Sappinen i Yeboah, choć ten drugi przynajmniej do końca walczył o kolejnego gola nie tylko umiejętnościami aktorskimi. Mecz zakończył się jednak nie tyle teatrem, co cyrkiem, gdy pokładać od byle dotknięcia zaczęli się Getinger i Exposito. W samym tylko doliczonym czasie gry sędzia Piotr Lasyk pokazał sześć żółtych kartek. Po podziale punktów obie drużyny z 30 punktami tkwią tam, gdzie weekend zaczęły.
Zagłębie zatrzymało powrót Jagiellonii
Jeśli pierwszy sobotni mecz zaczął się nieźle, to jak nazwać gola zdobytego przed 30. sekundą?! Dokładnie tak starcie w Białymstoku zaczęło Zagłębie. Błąd Michała Pazdana i odrobina szczęścia pozwoliły Sasy Zivcowi błyskawicznie otworzyć wynik.
Gospodarze nie zamierzali odpuścić, a kibicom – mimo straty bramki – ich postawa mogła się podobać. Ataki skończyli ośmioma strzałami, w większości niecelnymi. Niewiele brakło, a na przerwę schodziliby z dwiema bramkami straty. Sędzia Frankowski w doliczonym czasie gry odgwizdał karnego. Wóz VAR zasygnalizował, by arbiter spojrzał na ekranie i ostatecznie na trybunach przeszedł oddech ulgi.
Za to w niedługo po rozpoczęciu drugiej odsłony karny przypadł w udziale gospodarzom. Do piłki podszedł Jesus Imaz, ale Sokratis Dioudis idealnie go wyczuł, obronił też dobitkę. Na radość było za wcześnie – Grek wyszedł przed linię i powtórka z rozrywki. Ponownie wybronił podejście Imaza, tym razem jednak był bezradny przy dobitce Guala.
Waldemar Fornalik nie zamierzał pozwolić na odebranie sobie wygranej i dokonał roszad, ale to Jaga świętowała w 72. minucie. Piłka w polu karnym szczęśliwie znalazła Michała Pazdana i ten z bliska dał prowadzenie. Zagłębiu wyrównanie dał Kacper Chodyna, wpychając piłkę z niecałego metra kilka minut później. Wynik już się nie zmienił, ale mecz oglądało się bardzo dobrze. Za styl jednak punktów nie ma, dlatego po dwóch meczach wszystkie cztery kluby zostały w tej samej sytuacji, co przed nimi.