Europejskie puchary: W futbolu walka o pieniądze, w innych grach zespołowych o prestiż
Różnice w dochodach z udziału w europejskich pucharach dobitnie pokazują już nagrody dla triumfatorów.
Manchester City za zwycięstwo w samym finale poprzedniej edycji piłkarskiej Champions League zainkasował 20 mln euro, a łącznie z kwotą gwarantowaną za udział, premiami za wyniki we wcześniejszych rundach i tymi wynikającymi z rankingu historycznego czy udziale w puli z praw marketingowych na konto angielskiego klubu wpłynęło prawie 130 mln euro.
Natomiast Grupa Azoty Zaksa Kędzierzyn-Koźle za wygranie finału Ligi Mistrzów siatkarzy mogła liczyć na premię od kontynentalnej konfederacji w wysokości pół miliona euro. Razem z wcześniejszymi rundami uzbierało się niecałe 600 tys. euro.
"Jak się awansuje np. do fazy półfinałowej, to w kasie klubu niewiele zostaje, bo koszty przejazdów, przelotów i inne są dosyć duże. Dopiero wygrywając LM, można odczuć, że klubowy budżet się powiększył" – poinformował prezes Zaksy Piotr Szpaczek, który zaznaczył, że liczą się też korzyści wynikające z promocji miasta czy kraju.
Jedną z trzech polskich żeńskich drużyn uczestniczących w LM są Grot Budowlani Łódź. Prezes klubu Marcin Chudzik nie ukrywa, że z ekonomicznego punktu widzenia udział w europejskich pucharach nie niesie ze sobą dużych korzyści finansowych, a często trzeba "do interesu" dokładać.
"Tak było np. w poprzednim sezonie, kiedy w Pucharze CEV dotarliśmy do ćwierćfinału, co wiązało się wydatkami organizacyjnymi na poziomie ok. 450 tys. zł, a z Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV) w nagrodę otrzymaliśmy 15 tys. euro, czyli ok. 65 tys. zł, co wystarczyło na pokrycie ok. 15 proc. kosztów. Trzeba bowiem pamiętać, że wszystkie koszty spadają na klub. To m.in. opłaty za loty na mecze, hotele, ale kosztowna jest także organizacja meczów u siebie, bo trzeba opłacić m.in. pobyt arbitrów, ich diety, system challenge i masę innych rzeczy" – tłumaczył Chudzik.
Dodał, że choć występy w Lidze Mistrzyń wiążą się z większym prestiżem, to sytuacja finansowa nie jest o wiele lepsza. Kluby od europejskiej federacji nie otrzymują bowiem premii za sam udział w fazie grupowej, a za wygrany mecz w tej rundzie można zarobić 10 tys. euro (ok. 44 tys. zł).
"To mniej więcej tyle, ile wydaliśmy na nasz ostatni wyjazd do Słowenii. Jak widać, biznesowo to się nie spina, chyba że się dotrze do finału, gdzie za zwycięstwo można zarobić 500 tys. euro i zbilansować koszty. CEV pod tym względem na pewno wymaga reformy i pieniądze od sponsorów oraz z praw telewizyjnych dla klubów uczestniczących w rozgrywkach pucharowych muszą być w przyszłości większe" – zaznaczył szef łódzkiego klubu.
Na nieco wyższe nagrody mogą liczyć triumfatorzy najbardziej prestiżowych rozgrywek w innych dyscyplinach – zwycięzca Euroligi koszykarzy otrzymał 1,5 mln euro, a najlepszy zespół Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych – milion euro.
W tym sezonie w Lidze Mistrzyń debiutują piłkarki ręczne KGHM MKS Zagłębia Lubin, ale prezes Witold Kulesza nie ukrywa, że korzyści są jedynie sportowe, bo finansowo klub tylko traci.
"Aby w ogóle wystartować, trzeba było wpłacić 21 tysięcy euro. Do tego dochodzi opłacenie sędziów, delegatów, hotele podczas meczów wyjazdowych i koszty podróży, np. wyjazd do Bukaresztu pochłonął 80 tysięcy złotych. Jak dobrze pamiętam, to za zwycięstwo klub dostaje premię w wysokości... tysiąca euro. Nawet gdybyśmy wygrali wszystko i tak nie wyszlibyśmy na zero" – przekazał i dodał, że gdyby nie pozyskanie możnego sponsora, jakim jest firma KGHM, to start w LM byłby mocno zagrożony.
"Gra w europejskich pucharach to wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki. Zainteresowanie meczami jest duże, hala wypełniona, ale gdybyśmy nie mieli dodatkowego sponsora, to bym poważnie się zastanawiał, czy grać w Lidze Mistrzyń. Nie mówię "nie", ale to nie byłaby łatwa decyzja" – nadmienił Kulesza, który jednocześnie zwrócił uwagę na zysk sportowy.
"Zdobyliśmy trzy mistrzostwa kraju i chcieliśmy się sprawdzić z najlepszymi w Europie, co w końcu nam się udało" – powiedział szef Zagłębia.
W Eurolidze koszykarek regularnie występuje w ostatnich latach KGHM BC Polkowice. Prezes klubu Ireneusz Mirski podkreślił jednak, że profitów finansowych z tego nie ma praktycznie żadnych.
"Aby zagrać w Eurolidze, trzeba najpierw wpłacić wpisowe. Później po sezonie można liczyć na pieniądze np. z reklam emitowanych podczas transmisji meczów, ale są to niewielkie kwoty, które w żaden sposób nie wyrównują tego, co trzeba zainwestować. Nie ma więc mowy o żadnym zarobku. Zwłaszcza, że same bilety na jeden mecz wyjazdowy to koszt ok. 20 tys. złotych. Podkreślam – same bilety. Za hotele nie płacimy, bo jest taka umowa, że opłaca to gospodarz, ale my później musimy pokryć koszty pobytu zespołów, które grają u nas" – wyjaśnił Mirski.
Jak przyznał, co roku decyzja o grze w Eurolidze należy do jednej z najtrudniejszych przed sezonem, ale aby rozwijać się sportowo, trzeba grać w pucharach.
"Rywalizacja z najlepszymi daje szanse na rozwój naszych koszykarek. To po pierwsze. Po drugie – daje nam to możliwość zatrudnienia zawodniczek z wyższej półki, bo Euroliga jest magnesem, który przyciąga, a czasami nawet stanowi warunek, aby dana koszykarka chciała do nas przyjść. Reasumując – gramy dla rozwoju sportowego i prestiżu, bo dodatkowych pieniędzy z tego nie ma żadnych" – podsumował szef polkowickiego klubu.
Z opinią, że do gry w europejskich pucharach w siatkówce trzeba dokładać, zgadza się Aleksandra Jagieło, była reprezentacyjna zawodniczka, która obecnie kieruje klubem z Bielska-Białej.
"Takie są realia, jednak każda drużyna walczy w swojej lidze, żeby zdobywać nie tylko medale, ale także po to, żeby móc występować w europejskich pucharach i zbierać doświadczenie na arenie międzynarodowej. To przede wszystkim element prestiżu, ale także możliwość promowania swojej drużyny, miasta czy kraju" – powiedziała Jagieło.
BKS BOSTIK ZGO w tym sezonie bierze udział w rozgrywkach Pucharu CEV i Jagieło podkreśliła, że traktuje to bardzo poważnie.
"Chcemy również w ten sposób promować nasze miasto, nasz region i kraj poza granicami. Nie tylko poprzez swoją grę, ale również przez udział w projekcie organizowanym przez Polską Organizację Turystyczną (POT) pt. Promocja Polski poprzez Sport. Staramy się pokazać, że Bielsko-Biała i Polska to fajne miejsca, które warto odwiedzić. Do tej promocji służą nam hasła takie jak: Odkryj BielskoBiała, PolandTravel czy Gramy w Europie. W klubowych mediach społecznościowych poprzez pokazywanie charakterystycznych dla naszego miasta miejsc chcemy zachęcić ludzi z innych państw do odwiedzania i poznawania Polski, a w szczególności Bielska-Białej" – dodała i wspomniała, że dzięki takim projektom opłacalność występów w pucharach europejskich na pewno wzrasta.
W fazie grupowej Ligi Europejskiej występują piłkarze ręczni Górnika Zabrze. Sytuacja jest o tyle specyficzna, że to prywatny klub, należący do jednej osoby.
"Górnolotnie mówiąc, kiedy człowiek się bawi w sport – chce wygrywać, a nie być przeciętnym. Skoro w polskiej lidze chcemy być jak najwyżej, to mamy świadomość, że to się wiąże z grą w europejskich pucharach, co oczywiście kosztuje. Możemy tylko czekać na czasy, kiedy to będzie opłacalne finansowo, ale właściciel chce, by klub był jak najlepszy, więc inwestuje. Można byłoby zrobić drużynę na miarę miejsc 6-10 w kraju i być zadowolonym, ale nie na tym polega sport" – zaczął prezes Górnika Dariusz Czernik.
Zabrzański klub również uczestniczy w programie Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz POT.
"Trzeba wypełnić dość rygorystyczne warunki umowy, ale jest szansa uzyskać kwoty, przy których udział w pucharach się zwraca. Wprowadzenie tego projektu zupełnie zmieniło optykę udziału w europejskich pucharach" – dodał Czernik.
Ciekawy jest przypadek rywalizującej w Pucharze CEV drużyny siatkarzy z Zawiercia, gdyż prezes klubu Kryspin Baran jest jednocześnie udziałowcem i szefem jednego ze sponsorów – firmy Aluron.
"Gdybyśmy spoglądali na organizację klubu siatkarskiego od strony przychodów finansowych, to tak naprawdę nie ma żadnej przestrzeni na jego prowadzenie, bo nie ma potencjału do generowania zysków. Tłumaczymy sobie jednak, że kwoty pozyskiwane od sponsorów zamieniane są na rozpoznawalność ich marki oraz budowanie wartości i wizerunku klubu. Z tego punktu widzenia, jeżeli można – niewiele dokładając – występować na arenie międzynarodowej, popularyzować klub, sponsorów, to finalnie warto" – uważa Baran, choć zauważa, że na koniec sezonu pojawia się kwota, którą trzeba dołożyć.
Jak przyznał nieco żartobliwie, siedzenie jednocześnie na dwóch prezesowskich fotelach na pewno nieco ułatwia i upraszcza negocjacje.
"Wystarczy, że przesiądę się z fotela na fotel i mogę dojść do porozumienia sam ze sobą, ale już poważnie mówiąc, dzięki temu unikamy niezrozumienia czy braku świadomości w zestawieniu potrzeb sponsora, który chce uzyskać efekt biznesowy, z organizatorem, który wie, co jest możliwe i ile go to kosztuje. Dzięki temu jestem w stanie proponować innym sponsorom rozwiązania efektywne, bo wiem, co jest dla nich atrakcyjne. Wiem, co docenią, a czego nie. Jako szef firmy Aluron jestem dla innych bardziej wiarygodny" – tłumaczył.
Drugi ze sponsorów tytularnych (CMC) też jest podmiotem prywatnym, należy do amerykańskiego koncernu. "I nie daje środków na piękne oczy, tylko oczekuje przekazu marketingowego, popularyzowania marki, przełożenia na sprzedaż i zadowolenie pracowników koncernu" – wspomniał.
Jeszcze inaczej wygląda sytuacja w wielosekcyjnym GKS Katowice. Piłkarki nożne grały u siebie w eliminacjach LM, hokeiści poprzednio w LM, a teraz w Pucharze Kontynentalnym, w związku z tym niedawno gościli w Cortina D'Ampezzo.
"Na turnieju kobiet zarobiliśmy, bo UEFA dołożyła do organizacji. To nie są w skali klubu wielkie pieniądze, ale dla sekcji piłki nożnej kobiet dosyć znaczące. Można za to pojechać na obóz, który nie był planowany czy dokupić sprzęt. Federacja hokejowa pokrywa pobyt na turniejach Pucharu Kontynentalnego, ale po naszej stronie są koszty podróży. Ponieważ zakwalifikowaliśmy się do Final Four, to wyjdziemy na zero, bo nawet za zajęcie ostatniego miejsca jest nagroda finansowa" – poinformował prezes Krzysztof Nowak.
Dodał, że kierowany przez niego klub również podpisał umowę o współpracy z Polską Organizacją Turystyczną. "Musimy zrobić określone "zasięgi" promocyjne za granicą, które są proporcjonalnie do tego wynagradzane. Musimy je wypracować w jak największej skali" – wskazał.
Zauważył, że promocja klubu i miasta dzięki udziałowi w rozgrywkach europejskich jest niewymierna.
"Mimo, że transmisją turnieju piłkarek nożnych w LM nie były zainteresowane telewizje, postanowiliśmy sami przeprowadzić relacje w internecie. Nasz mecz z Anderlechtem Bruksela obejrzało 25 tys. ludzi, co uważam za dobry wynik. Klubowa ekipa relacjonowała też turniej hokeistów we Włoszech. To są kwestie niepoliczalne, ale mnie zależy, aby klub był widoczny w Europie" – podkreślił.
Natomiast Arged BM Stal Ostrów Wlkp. w ostatnich latach próbowała sił w różnych rozgrywkach europejskich koszykarzy, ale tym razem – choć miała prawo rywalizować w Pucharze Europy FIBA – postanowiono skupić się na rywalizacji krajowej.
"Nie mieliśmy do końca spiętego budżetu, trwały jeszcze negocjacje z głównymi sponsorami, a termin zgłoszeń mijał. Marzymy, żeby ponownie zagrać w Lidze Mistrzów, ale to wiąże się z grą w finale ekstraklasy" – powiedział prezes klubu Bartosz Karasiński.
Trzy lata temu ostrowianie startowali w Pucharze Europy FIBA, w którym dotarli do finału. Później, jako mistrz Polski, wystąpili w Lidze Mistrzów, ale nie przebrnęli fazy grupowej, a w sezonie 2022/23 rywalizowali w Północnoeuropejskiej Lidze Koszykówki (ENBL), rozgrywkach o charakterze komercyjnym.
Karasiński zdradził, że niezwykle kosztowny okazał się start w Pucharze Europy FIBA, który pochłonął ok. 700 tysięcy złotych.
"Rywalizowaliśmy wówczas w trudnym okresie covidowym, turnieje rozgrywane były "w bańce", a kluby ponosiły wszystkie koszty uczestnictwa. Z kolei nagród, premii nie było żadnych, choć wystąpiliśmy w finale. A dodatkowo musieliśmy uiścić 15 tys. euro wpisowego" – wspominał.
Według niego bardziej opłacalna i jednocześnie prestiżowa jest Liga Mistrzów.
"Było już inaczej, bo zagraliśmy we własnej hali trzy spotkania, gdzie mieliśmy wyprzedany wszystkie bilety. Za udział w fazie grupowej otrzymaliśmy 40 tysięcy euro. Jak dodamy do tego wpływy z biletów, to w całych rozgrywkach wyszliśmy na niewielki plus w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych" – analizował.
Stal wygrała ostatnią edycję ENBL, lecz na razie organizacja zarządzająca ligą jeszcze się z klubem nie rozliczyła. "A przypomnę, że byliśmy organizatorami turnieju finałowego. Łącznie na udział w tych rozgrywkach wydaliśmy ok. 250 tys. złotych" – przyznał Karasiński.
Jego zdaniem udział w międzynarodowych rozgrywkach to promocja klubu i miasta, ale też ekwiwalent reklamowy, a sponsorzy też są czasami gotowi wyłożyć dodatkowe środki na grę zespołu Europie. Zaznaczył, że w koszykówce dochodzą inne benefity.
"Jeśli klub występuje w międzynarodowych rozgrywkach, łatwiej ściągnąć wartościowych obcokrajowców i to nawet za niższą – o 10-20 procent – kwotę, bo traktują to oni jak szansę, aby lepiej się wypromować. Poza tym w naszej ekstraklasie do niedawna funkcjonował przepis pozwalający drużynom grającym w pucharach zgłoszenie szóstego zagranicznego zawodnika do meczu ligowego. Teraz mogą to zrobić wszyscy, przy czym pucharowicze płacą 100 tysięcy złotych, a inne ekipy – 200 tysięcy" – zakończył prezes Stali.