Poniedziałkowe starcie Liverpoolu z Brentford było istotne dla obu drużyn, choć to Liverpool bardziej łaknie punktów, napędzony serią czterech wygranych z rzędu po słabym starcie sezonu. A że Brentford nie wygrało z LFC od 1938 roku, przyjezdni liczyli na komplet. Wiedzieli jednocześnie, że nie będzie łatwo, w końcu w zeszłym sezonie zremisowali w Londynie 3:3.
By mecz nie zaczął się zbyt ostro, już w drugiej minucie sędzia Stuart Attwell pokazał pierwszą żółtą kartkę, temperując po ostrym wejściu Zankę. Błyskawicznie swój styl gry narzucili przyjezdni, notując już w trzeciej minucie pierwszy rzut rożny. Po siedmiu minutach The Reds mogli prowadzić. Salah fantastycznie znalazł Nuneza w polu karnym, a ten minął bramkarza i strzelał na pustą bramkę. Pustą? Nie, jednak zdążył wbiec w jej światło Ben Mee, skutecznie zastępując Davida Rayę.
Ponieważ w pierwszym kwadransie gospodarze mieli posiadanie piłki poniżej 30%, trudno było spodziewać się rewanżu za tę sytuację. Jednak Pszczoły chciały użądlić, nawet jeśli rzadko podchodziły pod bramkę.
Pierwszy strzał w 12. minucie, potem błyskawiczny rajd Bryana Mbeumo w 17. minucie wybroniony przez Alissona i wreszcie trzecia próba: rzut rożny w 21. minucie, piłki nie strąca Ben Mee, ale odbija się ona od kolana Ibrahimy Konaté i wtacza do bramki. Nie był to może piękny gol, a jednak stadion oszalał z radości.
Do trzech razy Wissa!
Liverpoolczycy zabrali się więc do odrabiania straty, ale jedyne, co ugrali, to niebezpieczną kontrę w 25. minucie. Nic to, że posiadanie Brentford spadło do 24%, skoro Jensen zdołał strzelić na bramkę. Co prawda niecelnie, ale po kontakcie – zatem rzut rożny. Trafili z rożnego raz, trafili i drugi. W 27. minucie stadion znów szalał. Tym razem jednak sędzia potwierdził opinię liniowego – Yoane Wissa był na spalonym w chwili wciskania piłki do bramki z paru metrów. Że też sędziowie dostrzegli cokolwiek w tym zamęcie…
Pszczoły pokazały, że nie potrzebują piłki zbyt często, wystarczy im raz na jakiś czas. W 39. minucie ponownie mieli rzut rożny – trzeci rzut i… trzeci strzał do bramki. Ponownie strzelał Wissa, tym razem z większego dystansu. Piłka w bramce, stadion w euforii, ale VAR i sędzia Attwell byli zgodni: był spalony. Piłka musnęła Mee po drodze do bramki, decyzja słuszna.
Ale jak ma się czuć piłkarz, który strzela dwa gole i nie ma ani jednego uznanego? Odpowiedzi Wissa udzielił błyskawicznie – czuł się podrażniony i gotowy do kolejnego strzału. W pierwszej akcji po anulowaniu jego drugiego strzału to właśnie on dobijał głową piłkę, którą Alisson – jak dostrzegł liniowy – wygarniał już za linią bramkową. A więc 2:0 do przerwy!
Jeden strzał na połowę? Wystarczy
Na drugą odsłonę Liverpool wyszedł szczególnie zmotywowany, do tego z trzema istotnymi zmianami w składzie. Zaowocowało to doskonałą akcją bardzo szybko. Thiago chytrze zagrał na wolne pole, Nunez przyjął niełatwą piłkę i po krótkim rajdzie strzelił gola. A może jednak nie? Szybka analiza VAR pokazała spalonego. Wciąż 2:0.
Brentford zostało więc ostrzeżone, że The Reds chcą odrabiać. Ostrzeżenie jednak zignorowali, dlatego po 5 minutach dostali nieco dosadniejsze. Dośrodkowywał Alexander-Arnold, a główką na 2:1 wynik zmienił Oxlade-Chamberlain.
Tym razem z posiadania piłki przez Liverpool wreszcie coś wynikało, a gospodarze na jakiś czas musieli zapomnieć o wychodzeniu ze swojej połowy. W niecałe 20 minut Liverpool, który kończył pierwszą połowę bez celnego strzału, zdołał wyrównać statystyki uderzeń na bramkę do 6:6.
Można było zapomnieć o widoku ofensyw Brentford z pierwszej połowy, gdy w drugiej nawet dziewięciu zawodników Pszczół spędzało czas głównie w swoim polu karnym. Gospodarze skupili się na destrukcji, czyhając najwyżej na możliwość ruszenia do przodu, choćby po przypadkowym wybiciu Liverpoolu z rytmu.
Doskonała okazja nadarzyła się w 84. minucie, gdy długi przerzut właśnie po odebraniu piłki The Reds uruchomił niestrudzonego Bryana Mbeumo. Ten wygrał starcie z Konaté na granicy faulu i bez trudu pokonał Alissona, ponownie wprowadzając stadion w ekstazę. Nie ma się co dziwić tej radości – to był dosłownie pierwszy strzał w drugiej połowie i od razu gol na 3:1.
Ale po co więcej, skoro na starcie 19. kolejki Premier League Pszczoły bezlitośnie pożądliły Liverpool? Co prawda mają o mecz rozegrany więcej, ale zawodnicy Brentford dzięki temu zwycięstwu w tabeli wskoczyli właśnie za plecy Liverpoolu, tuż pod strefą pucharową.